Znana mi była
tęsknota nieokreślona, o nieuświadomionej przyczynie. Palące pragnienie
wypełnienia bliżej niezdefiniowanej pustki. Jakiej pustki? To nie miało dużego
znaczenia, bo brak mogłam wypełnić dowolną treścią. Nienasycenie uznać za
korzystny, płynny stan wymuszający ruch i zmianę w życiu.
Ale to się zmieniło.
Pragnienia się
wykrystalizowały, potrzeby zostały dookreślone. Zaryzykuję stwierdzenie, że
wiem, czego potrzebuje ciało i umysł. Domagają się poprzez głód lub emocjonalne
rozedrganie.
Poznałam za to nową postać tęsknoty. Cielesną, mięsistą, pulsującą. Cichą, otwartą ranę braku. Braku ciała, braku ciepła, braku obecności. I wbrew temu co zazwyczaj
robiłam z bólem otwartych ran, nie wkładam w nią palców, nie badam granic, nie
oceniam głębokości czucia. Żyję z. Żyję pomimo. Oddycham, czując pulsowanie
łagodzone tylko obecnością. Odkryłam, że wyrwy tęsknoty za konkretną
obecnością, w przeciwieństwie do nieokreślonego nienasycenia, nie da się
wypełnić myślą, mową, uczynkiem i niezaniedbaniem. Żadne działanie, inne towarzystwo, praca, żadna idea, intelektualne i puste rozrywki, nic nie
wypełnia rwącej tęsknoty. Dlatego żyję pomimo, obok niej.
I nie mogę powiedzieć, że jestem nieszczęśliwa. Jestem wdzięczna, że mogę tę tęsknotę czuć. Odwzajemnić ją. Wypełnić.
Uwspólnić aż do zniknięcia.