dyrdymały

Natknęłam ci się ja wczoraj na swoje własne, mocno zakurzone słowa. Takie spotkanie po latach może człowiekiem wstrząsnąć do głębi, zwłaszcza jeśli teraz widzi się nawiązanie do Nietzschego, którego się wtedy nie znało, co jednak nie usprawiedliwia i nie chroni przed znieszmaczeniem. "Muszę stworzyć sobie chaos. Porządek mnie przeraża... wzbudza wstręt." Muszę wzbudzić w sobie wstręt. Potrzebuję... rutyny. Prostego rytmu. Reżimu codziennych czynności i zwyczajnych zasad. Chcę zobaczyć, chcę oglądać ze złośliwą i mściwą satysfakcją, jak miękka papka, którą jestem, ścieka z maszynki do mięsa i wtłaczana jest w formę. Formę zewnętrzną. Najchętniej w ogóle zrezygnowałabym ze śladów osobowości. Tyle zamętu lata temu o bycie jakąś, o kształtowanie, niby w imię czego? Odpocząć chcę w nijakości. Wprawdzie narysowałam sobie dzisiaj twarz. Taką jak zwykle. Trochę się rozczochrałam, żeby odwrócić uwagę od niewystarczalności rysunku, ale to raczej z przyzywczajenia, celebrowania rutyny i z obawy przed popadnięciem w bylejakość, która jest bardziej jakaś od niejednej wysokiej jakości, więc należy jej unikać. Rutynowo chciałabym także zacząć oddychać, bo jak na razie powietrze do płuc wciągam tylko podczas palenia i uprawiania intensywniejszej aktywności fizycznej. Pierwszemu się oddaję równie często jak medytacji, a drugiego nie skomentuję, by się ostatecznie nie pogrążać. Pozostaje dla mnie zagadką, skąd na co dzień mój organizm czerpie tlen. Może się nasyca przez włosy, gdy je suszę suszarką. Teoria ta jest o tyle prawdopodobna, o ile nieweryfikowalna, ponieważ nie zaryzykuję nie wysuszenia rzeczonych po umyciu. Mycia takoż boję się zaniechać. Jak widać przyczyną nie jest dbałość o higienę, a lęk przed uduszeniem. Ciekawe, po co myję zęby. Wracając jednak do kwestii rozbierania się z osobowości, rzecz wydała mi się oczywistą, gdy poszłam się zmyślić. Od lat się zmyślam podczas chodzenia... Kurwa, to też zajeżdża Fryderykiem. Ja go przecież nawet niespecjalnie czytywałam, z ciekawości tylko i dlatego, że książki były tanie w nomen omen taniej książce. Wyjść teraz muszę koniecznie, by wystać swoje w korkach, a następnie spojrzeć w oczy ludziom, którzy paląc, zatykają dziurę w twarzy, żeby dym nie uciekał nadprogramowymi otworami. Jeśli wena nie ulotni się wraz dymem, skończę te swoje wynurzenia. Zaskakująco dla samej siebie, dokończam, zamiast skończyć i oszczędzić sobie wstydu, a innym zażenowania. W drodze do miejsca, w którym dotyk mój pieszczotliwy, dosięgając myszek, klawiatur i sprzętów wszelakich, przekuwa się w złote, usłyszałam, że smog osiadł był nad regionem i odpuszczać w najbliższym czasie nie zamierza. Więc to jednak nie mgła zachwyca mnie codziennie o poranku... Cóż. Mogę poczuć się jak w Krakowie, tyle że z lepszymi widokami. Druga konkluzja jest taka, że obecnie od ruchu na świeżym powietrzu prawdopodobnie zdrowsze jest jednak palenie. Trzeciego wniosku nie będzie. Czas na jego wyciągnięcie poświęcę na pozbycie twarzy w ramach profilaktyki epatowania wyraźną tożsamością.

osad

Delikatne nitki myśli połyskujące w nierównym splocie emocji i apatii poprzetykały dni. Próbuję wydłubywać pojedyncze włókienka, ale tylko je rozrywam, jednocześnie dziurawiąc i strzepiąc brzegi tkaniny codziennego bycia. Próby uformowania z tej materii słów kończą się każdorazowo ściekającą wolno z ust strużką śliny. Metaforycznie. Jak zawsze metaforami morduję ślady życia. Więcej od myśli znaczą ślina, pot, krew, komórki naskórka. Paznokcie, pięści, powieki, palce. ... Ciało jawi się jako jedyna waluta wymienna na jakąkolwiek wartość. Nie obchodzi mnie wydźwięk tego stwierdzenia. Osadzam się w ciele: ja - osad, zdmuchnięty z umsyłu kurz świadomości wciskający się do płuc, wnikający w pory skóry, utykający w zagięciach ciała. Pył, który brudzi. Dusząc, budzi.