śnieg

To znamienne. Jakiej historii nie dotkniesz, zaraz wysypują się maleńkie tragedie. Nie trzeba nawet nacinać żadnej szczególnej błony pamięci, czy mocno wchodzić w teraz. Maleńkie tragedie opisane najprostszymi słowami po prostu wypadają z ust i toczą w twoją stronę, i otaczają cię. Jakby musiały z regularnością atomowego zegara przypominać, że to one wyznaczają podziałkę osi czasu,  one wytrącają z rąk problemy, tasują zmartwienia i na tej podstawie ustalają tymczasową hierarchię wartości.
To znamienne. Rozmawiasz normalnie, w pierwszej, najwyżej drugiej warstwie znaczenia słów, ślizgasz się bezpiecznie po oswojonych tematach, dbając tylko o dobre puenty, których nazajutrz nikt nie pamięta. Od czasu do czasu sprawdzasz, czy prawdziwe ostrze cynizmu tkwi schowane głęboko w kieszonce frustracji i bezradności wobec świata i uspokojona serwujesz w zastępstwie nadużywaną, lekko niestrawną ironię. I tak się toczą rozmowy niesione na fali powierzchownego, ale naturalnego śmiechu, aż tu nagle, sprowokowana zwykłą koincydencją, wyskakuje bez żadnej zapowiedzi prywatna tragedia. A potem następna. Później dołączają kolejne dwie.. trzy... pięć.....
Efekt kuli śniegowej.
Natężenie zaczyna wzmagać naprężenie.

A to wszystko takie zwyczajne, takie codzienne, ...takie absolutne (w każdym możliwym znaczeniu tego słowa).