wróćmy do mnie, skoro świata i tak nie ogarniam
Jest wieczór, a ja jestem w domu. Wieczór bywa w moim domu dużo częściej niż ja i nawet zaczęłam mu trochę zazdrościć. Był czas, kiedy bardziej byłam, ale mniej żyłam. Ostatnio jestem dzianiem się, wydarzam się wciąż od nowa, bez przerwy. Jestem w ciągłym ruchu, jestem ciągłym ruchem i jeśli czas jest ruchem lub chociaż jest związany z ruchem, to bardzo bardzo szybko się starzeję (to nawet dobrze, bo wypadałoby się zdążyć choć trochę zestarzeć przed śmiercią). Im bardziej ograniczają mnie ściany zdarzeń, tym mniej jestem. Im więcej doświadczeń, tym mniej czasu na ich przetwarzanie, a ja się coraz bardziej wysycam i osiągam plateau przeżycia, tłumacząc sobie wciąż od nowa, że przecież tyle jest jeszcze do zrobienia. Robię te wszystkie rzeczy, które chcę lub zawsze chciałam robić. Kobieta, którą jestem na co dzień, przebiła tę, którą chciałam być, będąc dzieckiem (ale od zawsze cierpiałam na brak wyobrażenia odpowiednich ideałów i całkowity brak wyobrażenia raju).
Mogę, jeśli chcę, zatrzymać się, i tak pewnie zrobię, by wreszcie zacząć być. Nigdy wcześniej nie mogłam tyle, ile mogę teraz i trochę przeraża mnie ta łatwość kreacji życia. Po prostu mogę i po prostu robię i - o zgrozo - otrzymuję więcej niż oczekiwałam.
Tylko świadomość jednego braku uporczywie towarzyszy. Tylko jedna otchłań macha do mnie, ilekroć spojrzę, a patrzę często, choć to niczego nie zmienia. I tylko tego będę żałować.
A żal jest trucizną.
małość
Nie widzę świata. Nie widzę ludzi.
Ledwie miga powidok iluzoryczności.
Jakim małym trzeba być, żeby człowiek sam sobie wystarczał, żeby człowiekowi wystarczał maleńci wycinek otoczenia. A i tak postrzeganie nawet tego skraweczka kanciaste i niepełne.
Uwiera mnie ta ciasnota.
Wszystko (a prawie nic, prawie nic) przeze mnie przepływa i od razu maleje i karleje skażone moją małością i ograniczeniem. Zmieniam kształt informacji, wciskam ją w wąskie kanały, starymi myślami zmieniam strukturę informacji. Na wejściu różnorodność na wyjściu co najwyżej podbarwiona czuciem ciastolina.
A w oddali i tuż obok miliardy zdarzeń, miliony sytuacji, nigdy nie dotkniętych nibynóżką świadomości.
..
przepływ
control point
Nadmiar ruchów w krótkim czasie staje się jednak źródłem chwiejnej irytacji. Niepokoi mnie to, bo świadczy o ograniczeniu. Nie taką siebie kiedyś widziałam. To źle.
tudum
Tyle że to nie jest opcja, więc będzie śmiesznie przez co najmniej dwa tygodnie.
Akwarium czasu
Od dawna, niepostrzeżenie akwarium staje się moim zewnętrznym szkieletem. Stabilizuje i ułatwia przemieszczanie w czasie, więc gdy pewnego dnia zniknie, po prostu się zatrzymam i rozpadnę.
najcodzienniejsza codzienność z codziennych. nareszcie.
Oczywiście zapragnęłam rozrywki, bo kto by się przejmował satysfakcją. Ciekawość jest ważniejsza.
Na pierwszym zjeździe zamknięto drogę, nic straconego, jeszcze dwie opcje skrętu kawałek dalej i... wyrastające znienacka dwa lśniące nowością znaki zakazu. Nawet mi przemknęło przez myśl, czy nie przejechać kawałeczka, bo może się ktoś pomylił i postawił jeszcze przed ostateczną zmianą organizacji ruchu, ale przed 6 rano w ciągu 15 minut minęłam 3 patrole policyjne, co przesądnie uznałam za znak, więc kontynuowałam zgodnie z literą prawa (czyli nie praworządność, a lęk przed karą poparty ciemnotą i zabobonem, które jak wiadomo karmią się właśnie strachem). W efekcie swoich poczynań zaczęłam się wracać i to dość solidnie bez możliwości zawrócenia. Zresztą duma nie pozwoliłaby mi się wpakować w korek do drogi prowadzącej do korka, który chciałam ominąć. Pokluczyłam wąskimi uliczkami, kierując się głównie w stronę przeciwną do miejsca zamieszkania i po nadłożeniu drogi znalazłam sobie trasę numer cztery. Straciłam na tyle dużo czasu, że ruch uliczny nieco zelżał i w ścisku, ale jednak - przejechałam resztę drogi. Co jak co, ale dzięki zmianie rzeczywiście mogłam głównie się poruszać, choć czasowy zysk jest dyskusyjny. I rzeczywiście wydaje się, że w związku z nagłymi niespodziankami byłam mniej szczęśliwa.
Jaki z tego morał? Należało włączyć nawigację i sprawdzić wcześniej natężenie ruchu.
A szczątkowej wiedzy nie wolno wykorzystywać do podejmowania decyzji.
(Nieszczątkowa wiedza praktycznie nie istnieje, ergo nie należy podejmować decyzji :]).
kochany
Wyrywam dziś dużo cytatów z książek, bo rozgrzebuję wiele książek, a potem porzucam trupy z otwartą, poszarpaną klatką. Cytat nie jest kotwicą dla myśli, chyba że ktoś myśli inercyjnie i nie ma problemów z koncentracją na jednej (symbolicznie: 1) kwestii. Zazwyczaj cytat jest haczykiem, na który łowi się ruchliwe rybki myśli. Rybki z przedziurawionym gardłem miotają się, panicznie rozpływają w losowych kierunkach ograniczonych tylko linką, do której przytwierdzony jest haczyk. Przerażone plują, krwawią i robią pełne strachu kupy, dlatego cudze sentencje mogą wydawać się inspirujące.
"Każdy strach ma kilka pięter". Powiem więcej, panie W. Osobiście znam ludzi, którzy mają całe wieżowce strachu. Ci ludzie chowają się w mokrych miastach zbudowanych z przypadkowo zestawionych strachów podświetlonych neonami i często myją szyby lub zatrudniają psychofachowców, by im te okna z widokiem na wewnętrzny strach czyścili.
Ja też mam wieżowiec, mam nadzieję, że mam wieżowiec, tylko mój zamiast w górę rośnie w dół, pod spód i nawet - a może zwłaszcza - ja słabo go widzę.
Gdyby się było grafomanem, to by się porównało wieżowiec rosnący w głąb do piekła, ale udaje się, że się nie jest, więc się nie porówna. Wie się, że to byłoby wierutne kłamstwo. Wie się, że to zwykłe korzonki, którymi czerpie się wartości odżywcze i energię do działania. Jeśliby się nawet chciało komuś taki wieżowiec pokazać, to trzeba by długo szukać wśród górników lub grabarzy, ale ci mają zbyt mityczno-zdroworozsądkowe podejście do rzeczywistości, by chcieć takie podziemne patologie oglądać.
Czytam Cohena, słucham Cave'a, znoszę książkowe drzewo na zimę, by nie marzły mi myśli. Smakuje mi ta jesień.
39
Otworzyłam na losowej stronie. "Z tego że jesteś piękna, ale okropnie cuchniesz, wywnioskowałem, że cię zabito".
I już widzialam, że dziś zabiorę to przetworzone drzewo z plamami tuszu do domu.
Wcześniej zdecydowałam się na kolejne podejście do audiobooków. Po raz pierwszy może się udać, bo po raz pierwszy trafiam na prozę napisaną językiem stworzonym do mówienia.
Choć nadal uważam słuchanie książek za dziwne (chyba że jest się niewidomym lub analfabetą). To jakby ktoś myślał obce myśli w twojej glowie nie twoim głosem. Żeby rozproszyć obcość głosu, słucham tylko przez głośniki. Zanurzenie jest wtedy mniej inwazyjne.
wycinanki
Budzę się, i to nawet codziennie, ale jakbym od tygodnia była martwa. Mam tylko jedno pragnienie - zagrzebać się w zimno-mokrej ziemi i pójść spać.
,
(jeśli kiedyś miałam wątpliwości, to mimowolne pranie mózgu w czasie studiów przesunęło doświadczenie przed teorię i sprawiło, że szukając definicji jakiegoś pojęcia, przebiegam wzrokiem słowa w poszukiwaniu esencjonalnego wzoru; to musiało być srogie pranie mózgu, bo organicznie preferuję słowa).
.
Przecież o to tu chodzi. Wyjałowienie z kontekstu, odsączenie z motywów. Czyste strzępy, które coś o mnie mówią tylko mnie samej wplątanej w węzły rzeczywistości, a i tak jest to tylko efekt uboczny.
Dlatego żenuje mnie ten unik. Ograniczenie co najmniej jednego stopnia swobody nadinterpretacji, by uniknąć jednego odprysku możliwej ścieżki reakcji.
Tak tylko bazgrzę w rożku bez związku z dziś cytat z artykułu przeczytanego rok temu.
filtr bólu
Wtedy każde najdelikatniejsze muśnięcie jest bólem. Pod warstwami bólu można wyodrębnić inne pasma czucia, można przeczuć intencje dotyków, przewidzieć cele zbliżeń, ale zawsze zawsze pierwotny jest ból. Sprzężenie z bólem staje się naturalnym połączeniem i nie przeszkadza nawet w wyczuciu delikatności.
Życie bez naskórka szybko też uczy, że ból nie jest żadnym uzasadnieniem czy usprawiedliwieniem.
.
Na zapleczu życia da się wyhodować sztuczną skórę. Z cieniutkim naskórkiem. Tylko długo trwają testy wytrzymałości.
Dlatego od pewnego czasu wiem też, jak to jest odczuwać z naskórkiem.
kamienie
Przywożę czasami z różnych miejsc kamienie, choć to nie jest reguła ani tym bardziej zwyczaj. Tu granit, tam kostka brukowa. To chyba jedyny ślad miejsca, który ma sens. Te wszystkie kartki, drobiazgi, utensylia mają znaczenie tylko w momencie wybierania, ponieważ chwila wybierania znaczy. Z rzadka bywają też użyteczne, ale to zupełnie inna kategoria dla przedmiotów. Z - lekko brzydzę się tego słowa, więc opakuję w cudzysłów - "pamiątek" - istotne są tylko kamienie. I jeden jesienny liść. Mają znaczenie w tym sensie, że są (o kilka nieb wyższa kategoria od utylitarności), chociaż nie do końca liczy się to, gdzie przebywają. Nie pamiętam na przykład, gdzie zapodziałam ten różnopastelowy kamyk pachnący morzem, który - trzymany w dłoni - przywołuje fakturę mokrego, szorstkiego piasku pod stopami. Niespecjalnie mnie martwi zguba, bo mam go już dawno w sobie. Mam też inne skruszone kamienie z różnych miejsc. Więcej w sobie niż w rzeczywistości.
Tak jakby -- we mnie -- nie było rzeczywistością.
Więcej w sobie niż w namacalnym zewnętrzu.
To chyba lepiej dla tych wszystkich dróg, murów, kamienic, chodników i ruin. Dłużej będą trwały niepozbawione kawałeczka. Poza tym dzięki temu nie zaczęłam jeszcze funkcjonować w mieszkaniu zmieniającym się w żydowski grób.
Może to od początku było symptomatyczne, że okładam się kamieniami.
(nie dopisuje się post-sensów. to jak zmienianie biografii)
..
Pod wpływem zewnętrznego obrazu przypomniał mi się ostatnio sen lub myślobraz, granica zatarła się dawno temu. To, co wyobrażone, zasłyszane, rzeczywiste i przyśnione rozmywa się w jedną smugę. Wyraźność dawno przestała być kryterium. Gdybym jednak musiała rozstrzygnąć, to był to sen z domyślonym później słono-zimno-rześkim zapachem, bo prawie na pewno pierwotny był obraz zanurzony w huczącym szumie i poza wzrokiem, słuchem i dotykiem nie angażował innych zmysłów.
Stałam nad brzegiem morza, stałam pierwszoosobowo, nie widząc siebie, i w katatonicznym osłupieniu obserwowałam wzbierającą pionowo falę. Rosła coraz potężniej i gwałtowniej, jakby u podstaw miała gigantyczną grzybnię sięgającą daleko w głąb morza, która coraz żarłoczniej zbierała masy wody, by odżywiać i konstytuować coraz wyższy i szerszy mur. Pamiętam wilgotną, chłodzącą mgiełkę kropelek na twarzy i ramionach, gdy fala, nabierając objętości, formowała się przede mną. Pamiętam oczekiwanie na załamanie, które musiało nastąpić, gdy moje ciało zetknęło się ze ścianą. Pamiętam bezwładność i bezbronność wobec nieuniknionego. Pamiętam zgodę i poddanie. Ciało szarpane przez prądy w głębinie (bo to przecież oczywiste, że przypływ od razu pożarł cały lądowy świat), ciało bezwolne i spokojne.
Chyba dlatego najzwyklejszy obraz zapadł w pamięć. To niecodzienna reakcja i odczucie.
..
Mniej we mnie paniczności, mniej szarpania.
Możliwe, że spokój we mnie był kiedyś tonią i metrami sześciennymi granatowej wody, ale to nie był pewny spokój. Oceaniczność okazała się łatwozaburzalna.
Teraz spokój jest kamieniem. Kamień jest sednem.
Znów czuję oparcie. W sobie.
Mogę stanowić opór. Dla otoczenia.
Z głębi. Nie - powierzchownie.
kolaże bezkontekstowe
Nie mogę ich dotknąć. Tylko dotyk umożliwia zrozumienie.
5 niedziel później
oswoiłam bycie w swojej głowie.
bycie w.
(choć doskonale pamiętam stan, nie przypominam sobie, co się wtedy działo na styku z zewnętrznym światem; pewnie nic)
Rekonstrukcja
Choć od początku trochę myślałam, trochę byłam, trochę czułam i trochę doświadczałam, i choć od początku pojawiały się przebłyski, to najpierw pojawiła się intensywność myślenia, później intensywność czucia, później intensywność bycia, a na końcu intensywność doświadczania, które spięło wszystko.
I jest to kwestia świadomości.
I jest to bardzo nienajgorsza kolejność.
głębia ostrości
Poranek zatopiony w spokoju.
Wat ".."
ciągle schodzenie
ciągle w dół
schodzenie
a jutro stwierdzą
to tylko trzy łokcie pod ziemią.
dlaczego powinnam była studiować językoznawstwo.
Żyjemy więc życiami równoległymi - ja i narratorka niewszechwiedzaca, ale zdystansowana na tyle, by stanowić kontrapunkt dla przeżycia, a tym samym zawsze rozszerzająca ogląd. Ja i dziewczyna czująca, myśląca, w pełni w byciu zanurzona. Równoległość jest lekiem na wewnętrzną niespójność, godzi spojrzenie z ostrością ustawioną na nieskończoność z przesłonięciem analitycznych oczu zmysłowo-myślącą tętniącą błoną. Równoległość nie może jednak manifestować się jednocześnie w działaniu czy w słowach. Dlatego doświadczasz chłodu komentarzy i postaw, by po chwili poczuć ciepły podmuch ognia spontaniczności. Dlatego dostrzegasz dysonans.
rozdarcie
Z naruszonej delikatnej tkanki pamięci sączy się karmione wieloma zmysłami wspomnienie. Wspomnienie, które w równym stopniu dotyczy tego, co było, tego co jest i tego, co będzie.
Marzę o przeszłości i wspominam przyszłość. W furii zamazuję przeszłość i wymazuję przyszłość. Linearny czas jest złudzeniem. Realnie istnieją tylko skrzypce, dreszcze, uczucia i taniec.
* (drobny druk )
Skoro już poczyniłam wyznanie, że życie zachwyca, to zapytam jeszcze, jak ma nie zachwycać, kiedy zachwyca.
Kiedy wśród pierdyliarda pięknych, regularnych, zadbanych, przemyślanych, wymuskanych domków znajdę takie cudo i przystanę, by się pozachwycać, by uwiecznić, by kontemplować w chwilach trwogi i drżenia. Musi zachwycać.
koperek
A język filmu może, ale nie musi, ponieważ obraz może, ale nie musi.
Więc widzę - niestatyczne, choć czasem zamrożone obrazy, przepływające przez myśli. Choć mogę wyjaśnić, skąd, dokąd i dlaczego (ale będzie to wtóra analiza obarczona gigantycznym błędem interpretacji), to nie czuję potrzeby tłumaczenia. Widzę obrazy i one składają się na to kim jestem. Dwadzieścia, piętnaście czy nawet dziesięć lat temu wydałyby mi się nieprawdopodobne, bo nie oczekiwałam, że się wydarzą. Niektórych bym wtedy chciała, innych wręcz przeciwnie, ale większości nie oczekiwałabym, bo nie wydawały się rzeczywiste, jakby mogły zaludniać tylko wyobrażone światy. A jednak wydarzenie się czyniło je natychmiast naturalnymi i normalnymi i żadne nieprawdopodobieństwo nie zaburzało przeżywania.
Zachwyca mnie życie, ale w zasadzie nie zaskakuje, choć bywa niespodziewane. Nie zaskakuje w sensie nie rodzi niedowierzania. Może dlatego, że wprawdzie starałam się dążyć do tego, co wydawało się najlepsze, to spodziewałam się najgorszego (można mówić, że to asekuracyjny pancerz przeciwko rozczarowaniu, ale nie wypada powtarzać w towarzystwie rzeczy jawnie oczywistych). Gdy brak oczekiwań równoważą dążenia, człowiek wypada poza kategorie optymizmu-pesymizmu. Zwłaszcza gdy bazuje się na pogodzie ducha. Zwłaszcza gdy czerpie się radość z niepogody ducha. Zwłaszcza gdy się po prostu lubi żyć.
Żurawina i migdały
Zaskakuje mnie, że ludzie tak łatwo poddają się przerysowanym formom, że zdystansowani przyjmują prawie każdą rolę. Zaskakuje mnie i zachwyca ten mały, ordynarny teatr. I pojedynczy widzowie, którzy jeszcze nie wiedzą, że to się nie dzieje naprawdę. I pojedynczy aktorzy, którzy jeszcze nie czują, że w piątej warstwie podtekstu jest dużo prawdy. Prawdy, do której przez rozmycie i wieczną wątpliwość nigdy nie uda się z całą pewnością odkryć.
Z drugiej strony nigdy tak wyraźnie nie dostrzegałam łatwości ukrycia manipulacji w umownej kapsule rozbawienia i w niedopowiedzeniu. Ta możliwość jest jak lśniąca pokusą rosiczka, która wabi nieostrożnych. Choć nie mogę zdecydować, czy myślę teraz o manipulujących, czy manipulowanych...
Nie jest nudno. To najważniejsze.
Czasami tak.
warstwy szumu
Rano na początku nie ma zarysu myśli, w głowie jest tylko gęsta biała mgła, którą trzeba zdecydowanie przebić, by wstać. Są też niewiarygodnie ciężkie kończyny i sztywne mięśnie, bo ciało zawsze pamięta.
Zapominasz o ciele.
Po przekroczeniu pewnej bariery kumulacji każde kolejne, nawet lekkie obciążenie przytłacza, ale mimo zmęczenia boisz się przykucnąć, odpocząć, bo wiesz, że chwila pozornej ulgi sprawi, że już nie wstaniesz. Niewielki ciężar nie pozwoli ci się już wyprostować. A jednego jesteś pewna - nie możesz nie wstać.
mech na murach
Dotykam cię ciemności. Miękka i wciągająca, delikatnie zasysająca okruchy żywej codzienności.
Palce we włosach, opuszki przy skroniach, paznokcie na czaszce, palce w neuronach, opuszki na powierzchni myśli, całe dłonie w gęstej, mętnej, drżącej od emocji cieczy. Dopiero tam, w głębi, spokój najstraszliwszego.
(Redefiniowanie siły.)
**
Rozbijam pustkę muzyką. Cudzymi oddechami wypełniam przebłyski próżni pojawiające się między skroniami. Wprowadzam niezliczone atomy z zewnątrz, ale każdy ich zbiór jest skażony drobinkami obcych idei i to też jest niezdrowe, bo całość od razu zaczyna falować w rytmie mojego czarnego czucia. Odbarwiona abstrakcja zabarwia się, zyskuje kształt, fakturę, formę. Otrzymuje ciało, oślizgłe, obłe, przed którym nie ma zamkniętych drzwi. Posiada też kończyny, ma dłonie. A z dłoni zawsze prędzej czy później wyrośnie nóż. Abstrakcja zyskuje ciało. Abstrakcja staje się człowiekiem.
Tną pierwsze skrzypce.
masa
Rozebrana z większości form, uwolniona z geometrycznych, uwierających, wyrazistych ram schematów rozumienia, przelewam się z chwili na chwilę jako homogeniczna masa myśli i stanów. Wylewam się z czegoś, co było mną, mieszam z siwym, mdłym niebem, wypełniam szczeliny codzienności. Naturalnie.
Bez kolorów, bez eksplozji, z umiarkowaną przyjemnością poddaję się impulsom i zawierzam odruchom. Nie musi dziać się nic szczególnego, nie potrzeba uzasadnienia. Po wyjściu ze ścisku zdarzeń tylko rozlanie myśli aż pod mury świadomości.
To przyjemne jak zanurzenie całego ciała w ciepłej wodzie, rozluźnienie mięśni, uwolnienie myśli, lekka deprywacja. To naturalne jak działanie przy pełnej zgodności z spójnymi pragnieniami i zamierzeniami.
Mimo umiarkowanie pozytywnych symptomów -
to nie jest dobry stan.
Bo gdy wkładam dłoń lekko odurzonej świadomości w cudownie gładką popielatą masę, wyczuwam, czym jest.
Przetrawioną, sfermentowaną tęsknotą.
rachunek zaburzeń
Jestem czekającym na podpalenie fajerwerkiem, który czując ciepło płomienia i nadchodzącą eksplozję, usiłuje ją tłumić, ale wiele iskier i tak wydostaje się na zewnątrz i wypala drobne dziurki w delikatnym materiale codzienności. I tak od długich godzinodni.
Nie mam spokoju, nie mam dystansu.
Był czas, kiedy ogień był skuty lodem.
Był czas, kiedy ogień stopił większą część lodu i z czystej, zimnej, niewzburzonej wody czerpałam spokój. Ogień schowałam jeszcze głębiej, tak że czułam już tylko ciepło.
Potem nastał czas kalekich metafor, więc moje postrzeganie tego okresu jest upośledzone (poczucie zrozumienia dość silnie koreluje ze znalezieniem mocnego obrazu lub nośnej metafory), ale na podstawie wspomnienia czucia mogę stwierdzić, że głęboko działo się wiele, choć wolałam trwać przy bezpiecznej powierzchni. Teraz wiem, że wtedy pękało dno.
Nie tak dawno temu czarny ogień wylał się z popękanego dna. Pluł, brudził, parzył.
Wyobrażenia zaczęły się zlewać. Woda wyparowała, zostały fontanny ognia. Niektóre od razu zamarzały, ale nie do końca, bo straciłam kontrolę. Z zewnątrz pokrywały się lodem, ale nie przestawały tryskać płomieniami w środku. Punktowo przebijały skorupy i rzygały czarnymi odłamkami, których nie dało się skierować z powrotem do wewnątrz. Inne, niezamarznięte, płonęły niegasnącą smolistą czernią, paliły i niszczyły.
Wychodziłam wtedy z domu ze świadomością, że wychodzę jako chodząca destrukcja. Przekonana, że gdziekolwiek bym nie poszła, zabieram ze sobą (nie)pokój z widokiem na zgliszcza. Jakkolwiek bym się nie starała wyciszać warknięcia wściekłości, niemożliwe jest zagłuszenie cichuteńkiego bulgotania lawy w mojej głowie. Ten dźwięk przypomina, że wciąż wszystko płonie.
słowa-lustra
śnieg
To znamienne. Rozmawiasz normalnie, w pierwszej, najwyżej drugiej warstwie znaczenia słów, ślizgasz się bezpiecznie po oswojonych tematach, dbając tylko o dobre puenty, których nazajutrz nikt nie pamięta. Od czasu do czasu sprawdzasz, czy prawdziwe ostrze cynizmu tkwi schowane głęboko w kieszonce frustracji i bezradności wobec świata i uspokojona serwujesz w zastępstwie nadużywaną, lekko niestrawną ironię. I tak się toczą rozmowy niesione na fali powierzchownego, ale naturalnego śmiechu, aż tu nagle, sprowokowana zwykłą koincydencją, wyskakuje bez żadnej zapowiedzi prywatna tragedia. A potem następna. Później dołączają kolejne dwie.. trzy... pięć.....
Efekt kuli śniegowej.
Natężenie zaczyna wzmagać naprężenie.
A to wszystko takie zwyczajne, takie codzienne, ...takie absolutne (w każdym możliwym znaczeniu tego słowa).