magiczne fluktuacje


Jakiś czas temu, gdy wiosna wciąż z trudem przedzierała się przez quasi-zimę – zimę, której nie było – w cieniu kilku drzew, pomiędzy modernistyczną półkopułą ze szkła i stali a lustrzanym, prostopadłościennym kolosem z betonu (z wiecznym kompleksem niemożności sięgnięcia nieba), rozkwitł, wyprzedzając większość zaspanych kwiatów, magiczny obraz.
Na zacienionej ławce, nieopodal której czekała spokojnie butelka po winie, leżał pocięty iluminacjami wczesnego poranka bezdomny.
Bezdomny nie był piękny sam w sobie. Pięknym uczyniło go towarzystwo. I jakby w odpowiedzi na zaistnienie w przestrzeni fantasmagorycznego duetu świat przebrał się za bajkowo-mistyczno-drwiącą scenerię.
Spowity w czerń bezdomny z czapką naciągniętą na twarz zatapiał się w drewnianej ławce. W tym czasie po jego ciele wędrował pewny siebie, dumny, śnieżnobiały szczur. Śmiało, z wyczuwalną nutą nonszalancji przemierzał trasę od butów po szyję i z powrotem. W okolicy brzucha stanął na tylnych łapkach, z wahaniem rozejrzał się wokół, po czym wygodnie ułożył się na rytmicznie falującej klatce piersiowej.
Tak się rodzi magia.
Magia nie jest rozproszonym światłem, cudownym biało-czarnym kontrastem czy też po prostu pięknem. Nie jest też niecodziennością. Nie byłoby nią nawet nagłe wyrażenie przez szczura opinii na temat marności świata (to nie byłoby nawet zaskakujące, jakże więc miałoby stać się magicznym?).
Magii się nie myśli. Magii się nie definiuje. Magię się czuje.
Magia narodziła się w zintegrowanym czasie i przestrzeni. Jej smak wciąż jest wyczuwalny.

P.S.
1) Każdy, kto widział miejski śnieg, pojmie w pełni niejednolity odcień sierści szczura, dający wrażenie bieli.
2) Długość zdań podyktowana jest ciągłością impresji. Pierwsze trzy akapity to jedno zdanie, w którym przekornie umieszczono kropki.
3) Wieżowce zarażają się ludzkimi kompleksami