filtr bólu

Wiem, jak to jest żyć bez naskórka. Ze zdartą całą powierzchnią odczuwania.
Wtedy każde najdelikatniejsze muśnięcie jest bólem. Pod warstwami bólu można wyodrębnić inne pasma czucia, można przeczuć intencje dotyków, przewidzieć cele zbliżeń, ale zawsze zawsze pierwotny jest ból. Sprzężenie z bólem staje się naturalnym połączeniem i nie przeszkadza nawet w wyczuciu delikatności.
Życie bez naskórka szybko też uczy, że ból nie jest żadnym uzasadnieniem czy usprawiedliwieniem.
.
Na zapleczu życia da się wyhodować sztuczną skórę. Z cieniutkim naskórkiem. Tylko długo trwają testy wytrzymałości.
Dlatego od pewnego czasu wiem też, jak to jest odczuwać z naskórkiem.

kamienie

Chwile odcięte między ścianami obojętnego spokoju. Czas od muru do muru. Za chropawym, zimnym kamieniem fale chaosu, pasma wydarzeń, wstęgi działań. Gładzę ścianę, zbliżając się do tego, co do zrobienia. Niespiesznie. Nie chcę jeszcze wchodzić tam, gdzie jest nagląco. Spokój nie faluje, nie kołysze, nie koi. Spokój jest kamieniem. Kamień we mnie. Sedno.

Przywożę czasami z różnych miejsc kamienie, choć to nie jest reguła ani tym bardziej zwyczaj. Tu granit, tam kostka brukowa. To chyba jedyny ślad miejsca, który ma sens. Te wszystkie kartki, drobiazgi, utensylia mają znaczenie tylko w momencie wybierania, ponieważ chwila wybierania znaczy. Z rzadka bywają też użyteczne, ale to zupełnie inna kategoria dla przedmiotów. Z - lekko brzydzę się tego słowa, więc opakuję w cudzysłów - "pamiątek" - istotne są tylko kamienie. I jeden jesienny liść. Mają znaczenie w tym sensie, że są (o kilka nieb wyższa kategoria od utylitarności), chociaż nie do końca liczy się to, gdzie przebywają. Nie pamiętam na przykład, gdzie zapodziałam ten różnopastelowy kamyk pachnący morzem, który - trzymany w dłoni - przywołuje fakturę mokrego, szorstkiego piasku pod stopami. Niespecjalnie mnie martwi zguba, bo mam go już dawno w sobie. Mam też inne skruszone kamienie z różnych miejsc. Więcej w sobie niż w rzeczywistości.

Tak jakby -- we mnie --  nie było rzeczywistością.

Więcej w sobie niż w namacalnym zewnętrzu.

To chyba lepiej dla tych wszystkich dróg, murów, kamienic, chodników i ruin. Dłużej będą trwały niepozbawione kawałeczka. Poza tym dzięki temu nie zaczęłam jeszcze funkcjonować w mieszkaniu zmieniającym się w żydowski grób.
Może to od początku było symptomatyczne, że okładam się kamieniami.
(nie dopisuje się post-sensów. to jak zmienianie biografii)

..

Pod wpływem zewnętrznego obrazu przypomniał mi się ostatnio sen lub myślobraz, granica zatarła się dawno temu. To, co wyobrażone, zasłyszane, rzeczywiste i przyśnione rozmywa się w jedną smugę. Wyraźność dawno przestała być kryterium. Gdybym jednak musiała rozstrzygnąć, to był to sen z domyślonym później słono-zimno-rześkim zapachem, bo prawie na pewno pierwotny był obraz zanurzony w huczącym szumie i poza wzrokiem, słuchem i dotykiem nie angażował innych zmysłów.
Stałam nad brzegiem morza, stałam pierwszoosobowo, nie widząc siebie, i w katatonicznym osłupieniu obserwowałam wzbierającą pionowo falę. Rosła coraz potężniej i gwałtowniej, jakby u podstaw miała gigantyczną grzybnię sięgającą daleko w głąb morza, która coraz żarłoczniej zbierała masy wody, by odżywiać i konstytuować coraz wyższy i szerszy mur. Pamiętam wilgotną, chłodzącą mgiełkę kropelek na twarzy i ramionach, gdy fala, nabierając objętości, formowała się przede mną. Pamiętam oczekiwanie na załamanie, które musiało nastąpić, gdy moje ciało zetknęło się ze ścianą. Pamiętam bezwładność i bezbronność wobec nieuniknionego. Pamiętam zgodę i poddanie. Ciało szarpane przez prądy w głębinie (bo to przecież oczywiste, że przypływ od razu pożarł cały lądowy świat), ciało bezwolne i spokojne.

Chyba dlatego najzwyklejszy obraz zapadł w pamięć. To niecodzienna reakcja i odczucie.

..

Mniej we mnie paniczności, mniej szarpania.
Możliwe, że spokój we mnie był kiedyś tonią i metrami sześciennymi granatowej wody, ale to nie był pewny spokój. Oceaniczność okazała się łatwozaburzalna.

Teraz spokój jest kamieniem. Kamień jest sednem.
Znów czuję oparcie. W sobie.
Mogę stanowić opór. Dla otoczenia.
Z głębi. Nie - powierzchownie.

.

Widzieć, zanim się zobaczy.

kolaże bezkontekstowe

Znów to wrażenie, że moje emocje leżą wybebeszone obok mnie, widzę je, jestem ich świadoma, moje ciało je czuje, chce się zwijać z bólu, chce wyć, chce biec, chce drzeć, ale całość nie jest zintegrowana z psychiką. Psychika na dywanie. Na drewnie. Powalała wszystkie podłogi. Emocje podarte, postrzępione na gnijącej kupie a ja nie mogę ich scalić ze sobą, tylko zwierzęco wyć.
Nie mogę ich dotknąć. Tylko dotyk umożliwia zrozumienie.

5 niedziel później

oswoiłam bycie w swojej głowie.
bycie w.


(choć doskonale pamiętam stan, nie przypominam sobie, co się wtedy działo na styku z zewnętrznym światem; pewnie nic) 

Rekonstrukcja

Choć od początku trochę myślałam, trochę byłam, trochę czułam i trochę doświadczałam, i choć od początku  pojawiały się przebłyski, to najpierw pojawiła się intensywność myślenia, później intensywność czucia, później intensywność bycia, a na końcu intensywność doświadczania, które spięło wszystko.

I jest to kwestia świadomości.

I jest to bardzo nienajgorsza kolejność.

z cyklu: sprzężenia (czyli to nie jest post sensu stricto o bieganiu)

Więcej biegam.