...


Bezśnieżnie i bezmroźnie.
Jakże w taki czas można czuć, jeśli nic uczuć nie zamrozi.
Jak można zamyślić (zmyślić) się przy zachodzeniu, gdy w cienkim topie pod zimowym płaszczem spływa strużka potu korytem kręgosłupa.
Jakimże sposobem może minąć grudzień bez kropli zachwytu nad roziskrzonym nocnym płatkiem w świetle latarni ulicznej?
Czy kogoś dziwi, że w taki czas rozrasta się kicz i sentymentalizm w normalnych warunkach już nienormalnie wyolbrzymiony?
Świadectwem prawdziwości tych słów niech będzie brak pytania o nieistniejącą normalność.
Z wydłużającym się brakiem zimna rozciąga się percepcja. Tymczasem rozmamłany, sflaczały odbiór igra z czasem, którego gumowatość, a brzmieniowo raczej gumiastość, staje się metką tandetnej firmy.
Kto wymyślił płynący czas? Słysząc to, widzicie wodę? Przecież czas jest flegmą, czasami przeistaczając się w lawę lub plazmę, ale to tylko złudzenie. Dla nas istnieje jako wydzielina życia. Wydzielina iluzorycznej egzystencji.
Obserwacja świata przez pryzmat takiego właśnie czasu dezintegruje go i scala w jednej chwili. Dlatego różnica jest niedostrzegalna dla niedoskonałego ludzkiego oka. Ja ją czuję. Chociaż właściwszą formą będzie zapewne:
Ja ją czuje.

Jakże w taki czas można czuć, jeśli nic uczuć nie zamrozi.

...


Bezśnieżnie i bezmroźnie.
Jakże w taki czas można czuć, jeśli nic uczuć nie zamrozi.
Jak można zamyślić (zmyślić) się przy zachodzeniu, gdy w cienkim topie pod zimowym płaszczem spływa strużka potu korytem kręgosłupa.
Jakimże sposobem może minąć grudzień bez kropli zachwytu nad roziskrzonym nocnym płatkiem w świetle latarni ulicznej?
Czy kogoś dziwi, że w taki czas rozrasta się kicz i sentymentalizm w normalnych warunkach już nienormalnie wyolbrzymiony?
Świadectwem prawdziwości tych słów niech będzie brak pytania o nieistniejącą normalność.
Z wydłużającym się brakiem zimna rozciąga się percepcja. Tymczasem rozmamłany, sflaczały odbiór igra z czasem, którego gumowatość, a brzmieniowo raczej gumiastość, staje się metką tandetnej firmy.
Kto wymyślił płynący czas? Słysząc to, widzicie wodę? Przecież czas jest flegmą, czasami przeistaczając się w lawę lub plazmę, ale to tylko złudzenie. Dla nas istnieje jako wydzielina życia. Wydzielina iluzorycznej egzystencji.
Obserwacja świata przez pryzmat takiego właśnie czasu dezintegruje go i scala w jednej chwili. Dlatego różnica jest niedostrzegalna dla niedoskonałego ludzkiego oka. Ja ją czuję. Chociaż właściwszą formą będzie zapewne:
Ja ją czuje.

Jakże w taki czas można czuć, jeśli nic uczuć nie zamrozi.

nieskładnie i bez wyjaśnień


Bóg z wszystkimi swoimi atrybutami, którego dotyczyłyby ludzkie kategorie, byłby najnieszczęśliwszą istotą.

(Obyś miałą rację N'Av, pisząc że nie dotyczą.)

ktokolwiek widział


Uprzejmie donoszę, że zgubiłam gdzieś spory kawałek siebie. Z kubistycznego obrazu powypadały co ważniejsze fragmenty. Dla niewprawnego oka róznica jest niedostrzegalna. Nawet ja zaczęłam odczuwać zmianę dopiero po jakimś czasie. Nie potrafię nawet określić chwili początkowej, impulsu, przyczyny. Nie ma się czemu dziwić. Nikt nie uderzył w lustrzany obraz pięścią. Nie było huku i fajerwerków. Tylko wyczuwalny brak. Doskwierająca pustka. I obojętność.
Przypuszczam, że jest to kwestia świadomości, ale pewności nie mam. Najwyraźniej muszę poczekać, aż wykrystalizuje się odpowiednia myśl. Kiedy odczuwanie przekształci się w wiedzę (o ile się przekształci). Tymczasem z obojętnością muszę oczekwiwać na iskierkę olśnienia.
Jak na razie usiłuję dosięgnąć niewidzialnej zmiany. Racjonalnie nie ma sensu jej wartościować, lecz wykluczyłam już przecież na chwilę pierwiastek ratio, więc stwierdzam intuicyjnie: nie wydaje mi się, by była to zmiana na lepsze...

P.S.
Pożera mnie jakaś mentalna astma. Niemożność zaczerpnięcia głębszego oddechu sprawia, że zanurzam się w miękkim kokonie obojętności i chłodu. Wewnętrznego chłodu. Po raz pierwszy od dawna nie związanego ambiwalentnie z żywą emocją. Gdzieś w środu coś się zalęgło, potem zdechło i czuję pewnie zapach truchła, ale nie mam odwagi nazwać sprawy po imieniu.

adwersarz i wszech-wszystko


Zawsze staję w opozycji do samej siebie. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam jedną, a w najgorszym przypadku dwie strony wyświechtanego medalu. Od żadnej wnętrzności i zewnętrzności nie można uciec. Żadnego wymiaru nie można pominąć. Nawet (zwłaszcza?) hipotetycznego.
Nie istnieje dostępny mi sposób na uwolnienie się od siebie. Jestem swoim największym przeciwnikiem i sprzymierzeńcem. Jak zawsze jednocześnie, ale jak długo można pluć papką ambiwalencji na wszystko dookoła? Aż nie wypada zamykać się wciąż w granicach tych samych pojęć.
Kluczowym słowem w całym problemie jest pewnie rzeczona granica wyznaczana przez skrajności. O ile ich równoczesne doświadczenie jest nie tyle możliwe, co nieuchronne, o tyle wymyka mi się nieskończona ilość punktów pomiędzy. Nie warto nawet wspominać o tym, co poza granicą.

A teraz sprostowanie. Napisałam kiedyś w kwestionariuszu Prousta, że szczęściem będzie dla mnie m. in. uzyskanie odpowiedzi na (prawie) wszystkie pytania. Nawias jest tam zdecydowanie nie na miejscu. Bo czy chciałabym być wszechwiedząca? Przez chwilę pewnie tak, ale później musiałabym się postarać o amnezję. Dlatego do kompletu przydałaby się wszechmoc.
Wszechwiedząca i wszechmocna Saevitia. I jeszcze wieczna. Nie nieśmiertelna.
Wieczna.
Zapewne problem tkwi w mojej ograniczonej wyobraźni, ale musiałabym się wszechbardzo nudzić jako istota wszech-wszystka.
Kto wie... Może stworzyłabym sobie jakiś świat albo wszechświat? Przecież lubię teatr. Obawiam się jednak, że wszechwiedza przeszkadzałaby mi najbardziej. Nie lubię przecież powtórek.
Wiedziałabym, jaki moje bycie zawsze i wszędzie ma sens. I czy go ma. Bo czy mając wszystko i będąc wszystkim, ma się do czego dążyć? I znów powraca pytanie:
droga czy cel?
I co w takim razie z kategorią szczęścia? Czy miałaby dla mnie znaczenie? Czy jako Bóg, byłabym szczęśliwa?

świat cieni i kreacja


Przyziemność stłamsiła niewyrażone słowa. Zbyt szybko wytrzeźwiałam. A upiłam się Baudelaire'm. Lekko. Leciutko. W zbyt ciemnym autobusie. Obok szyby zroszonej deszczem, po której cyklicznie pełzało światło ulicznych latarni.
A to dopiero początek.
Ciekawe kiedy pojawi się kac. Jaki będzie?
Jedynie moralny mi nie grozi.
Na zewnątrz /przyziemność krzyczy/ rozprzestrzenił się świat cieni mojego umysłu. /przyziemność/ To właściwie tylko półświatek. Widziałam zachowania, które być może nie miały miejsca. Nie mogłam rozróżnić, co było rzeczywistością, a co wygenerował mój umysł. Powoli znów zaczęłam oddzielać się od samej siebie. Szłyśmy razem pustym, mokrym chodnikiem otoczone brudnymi kamienicami. Nie pamiętam, co było po drodze.
A za chwilę znów będę polemizować z 'Les fleurs du Mal'. Tak jak z Dostojewskim.
Wiem, że istnieją gdzieś ludzie, którzy dostają szału, widząc popisane książki. Nikt nie każe im dotykać moich rzeczy. Niektórzy wręcz nie powinni tego robić!
Część myśli jest jednorazowa. I w przeciwieństwie do kubeczków, nie trafia na wysypisko. Wysypisko pamięci.

P.S. - niezależnie od treści.
Może rzeczywiście jestem cyniczna...

P.S. 2
Tosty do mnie syczą, a ja nie wiem, co chcą mi przekazać.

przypomina mi się opowiadanie Neila Gaimana pt. 'Załatwimy ich panu hurtowo'


Uwielbiam ludzi zabijających w imię Boga. Zwłaszcza tego, któremu się niegdyś powiedziało "nie zabijaj".
Uwielbiam ludzi, którzy zabijają dla Boga. Zwłaszcza tego, który nieopatrznie upuścił dwie tablice.
Uwielbiam odnajdywać tuż potem wśród słów autora natchnionego wyszczególnienie wszystkich, których można zabić. Trzeba zabić. Państwo wybaczą mi wcale nie tak drobną pomyłkę. (dla zainteresowanych do tego grona należą np. czarownice, zoofile, homoseksualiści - przepraszam raz jeszcze - sodomici, ludzie złorzeczący matce lub ojcu, dopuszczający się kazirodztwa etc.)
Uwielbiam tę czarną listę.
Uwielbiam katolików, którzy podążając za głowami Kościoła, pragną śmierci złoczyńców.
Uwielbiam fanatyków wysadzających się w powietrze, jednocześnie zmiatając z powierzchni Ziemi tych, którzy mieli nieszczęście być w pobliżu.
Trzy monoteistyczne religie świata. Trzy religie uznające dekalog. Trzy religie dopuszczające morderstwo. Gdzie w ich przypadku kończy się Bóg a zaczyna się człowiek?
Jako że rzecz tyczy się zjawiska, nie zamierzam analizować czy? kto? itd. Nawet cel sobie odpuszczę. Jestem chora.

P.S.
Zapewne po takich słowach okaże się, że jestem obrończynią uciśnionych pedofilów-morderców. Jeśli ktoś nie widzi związku przyczynowo-skutkowego, to nie jest osamotniony. Do tego jestem antysemitką, bo wcześniej zobaczyłam w TVN24 Żyda, który twierdził, że Bóg pomoże im ukarać tych złych Libańczyków.

Nie chciałabym być na miejscu Boga. Wszyscy modliliby się do mnie o to samo. A po połowicznym zwycięstwie ktoś wykrzyknąłby: Bóg z nami, któż przeciwko nam!
A może by mi to zwisało? Może dobrze bym się bawiła? A może po prostu bym nie istniała?
I jak zawsze to samo CZY powraca.
A w tej kwestii nie odgrywa to prawie żadnej roli.

myopia


Rzeczywistość najpierw stała się płynna, a później wyparowała. Kolejność nie najgorsza. Po chwili (prawdopodobnie wciąż ta sama rzeczywistość) przekształciła się w piasek. I wcale nie była to resublimacja. Można się nawet zaniepokoić.
Na dodatek jestem śledzona. Przez krew i destrukcję. tup... tup... tup...
(jakaś mysz nazywała się Tuptuś. A ja już nie pamiętam co się z nią stało. Chomik popełnił samobójstwo, skacząc z drugiego piętra. Małe zwierzątka są absolutnie nudne. Nawet nie giną w spektakularny sposób. Ale kiedy ktoś jest gryzoniem - fatalnie brzmi - to ciekawy być nie może. Choć Marmota marmota zrobił karierę. Hominidzi lubią czekoladki. I gryzonie. Lubią hodować i konsumować.)

...krew i destrukcja...

Ciągle patrzę w niebo i nawet przy bezchmurnej pogodzie nie mogę spojrzeć dalej. Żaden teleskop nie pokaże mi tego, co chcę zobaczyć.

Starsza pani boi się rutynowej operacji. Mówi, że może się nie obudzić. A ja wyrobiłam w sobie zdolność do empatii. Empatii zracjonalizowanej, ale już empatii. Postawiłam się w sytuacji tej pani i rzeczywiście zrobiło mi się przykro, ponieważ wolałabym mieć świadomość umierania. Eksperymentować mogę tylko na sobie. Ale poza faktem przykrej śmierci we śnie (narkozie również), nie widziałam i nie widzę w tym nic strasznego. Gdybym się nie obudziła, nie analizowałabym tego faktu. I znów wchodzę w strefę, w której muszę poruszać się po omacku. Zawsze byłam mentalnym ślepcem. „Przed oczyma duszy mojej” rysuje się piękna, rozległa ciemność absolutna. Której chyba jeszcze nigdy nie doświadczyłam w rzeczywistości. Ani tej płynnej, ani stałej/zmiennej, ani w żadnej innej.

Przestaję patrzeć wstecz, przestaję patrzeć w przód, przestaję widzieć.
Kiedy przestaje się widzieć to, co w oddali, świat staje się impresjonistyczny. A ja tak lubię ekspresjonizm...
O Ironio!
(że pozwolę sobie na małą apostrofę)
Odpowiednich soczewek rozpraszających jeszcze nie wyprodukowano...

niezupełnie oscylujące w granicach '-ĄCE'



Przerażające.
Niepokojące.
Niebezpieczne.
Alternatywne.
Inne.
Rzadkie.
Niesprecyzowane.
Płynne.
Bardzo płynne.
Nieokreślone.
Szepcące.
cicho
bardzo
Zamykające.
Otwierające.
Płonące.
Niespieszące.
Bezuczuciowe.
prawie
Nierozpierające.
Nienudzące.
choć
Niezajmujące.
Pojemne.
Rozpraszające.
Bezgłośne.
Niezależne.
Nieuzależnione.
Nieuzależniające.
Wykluczające.
Obce.
nie do końca
Nieoczekujące.
Nieoczekiawne.
Zapadające.
Rozpływające.
Nieograniczające.
Nienaturalne.
Napawające.
odwagą
Kontrastujące.
Niejednoznaczne.
Powtarzające.
Zadziwiające.
Niezaskakujące.
Niepewne.
Wewnętrzne.
Zewnętrzne.
ale
do wnętrza dążące
Niepokojące.
Na pewno
Najniespokojniejsze.
...
spokój

w nieskładniowości mej pogrążona


Idziesz. Idę. Idziemy.
To przecież bez znaczenia.
Przed siebie.
To najczęstsze.
Skoro to już ustalone - idą za tobą, przed tobą, z naprzeciwka.
Ludzie - w najznakomitszej większości
Kim są?
Może nieznajomymi (na ogół nieciekawymi po poznaniu, ale od czego są wyjątki?). Może lekarzami, studentami, bezdomnymi et caetera et caetera
Jedno jest pewne.
Są porcjami wyplutymi przez światła na ruchliwej wielopasmowej ulicy jednokierunkowej. Mogą być poza tym przyszłymi porcjami.
Płynny nurt potencja-akt
potencja=czerwone <=> akt=zielone
Co robisz, robię, robimy?
(Już ustalone, że to nie ma najmniejszego znaczenia).
Jesteś w nurcie.
Jesteś w nim, bo podobno masz jakiś cel. Po co iść bez celu?
"Życie bez sensu nie ma sensu. Paradoks? Być może, ale za to jakże prawdziwy" [nabazgrała któraś JA na skrawku papieru kiedyśtam. A prawa autorskie ważne przecież. Nie chciałabym okraść samej siebie].
Zwykła quasi-egzystencjalna dygresja. Ale przecież idziemy. Tak zwyczajnie. Codziennie.
Ktoś protestuje? Nie podoba się taki kierunek prądu? Radzę się odwrócić. Tam płynie druga rzeka. Coś nie tak?
Ależ są inne światła. Inna ruchliwa wielopasmowa ulica wielokierunkowa. Wystarczy, że poświęcisz, poświęcę, poświęcimy
bez różnicy
kilkanaście minut więcej na chodzenie, iście, przechodzenie.

Ja chyba też kiedyś krzyczałam "POD PRĄD!" To tak żałośnie przeciętne.
Kiedyś brzydziłam się szaro-kolorowym tłumem. To tak naiwne.
Z głupoty się nie wyrasta. To nieuleczalna choroba. Ale miejmy nadzieję, że można choć odrobinę zmienić jej zakres.
Chyba należy przyjąć taki warunek, by iść.