wywiad

rozpuściłam mózg na ogniu bez dymu, w wyniku czego powstawał dżinn rureczkami doprowadzany do wnętrza czaszki. duch skraplał się od razu na trupiozimnej pokrywie i z odgłosem mlaśnięcia wpadał do szarawej, bulgoczącej masy. przez otwór wlotowy po kuli wlałam wytrawny wermut. kombinacja, choć tak prosta i powszechnie znana, konsystencją doskonale odpowiadała lepkawym myślom, które nadmierną rozciągliwością zaburzały ostrość moich sądów tamtego dnia. tutaj dochodzimy, panie doktorze, do prawdopodobnej przyczyny tego nieszczęsnego wstrząśnienia mózgu. mimowolnie wchłonęłam bonda w dzieciństwie, a później już mózgu nie dało się doprać, pomimo stosowania szeroko reklamowanych środków piorących. ale może to i lepiej, panie doktorze. gdyby się udało, pewnie teraz byłabym zmieszana, a przyzna pan, że w zaistniałej sytuacji to niewskazane. tak, powiedziałam już o wszystkm, co może mieć znaczenie. no wie pan! jak pan śmie podważać moją wiarygodność na podstawie braku jednej małej oliwki? co za bzdura! to nie żaden nonkonformistyczny manifest. naprawdę nie mogę pojąć, jakim cudem w pańskim wyobrażeniu woskowa, zielonkawa oliwka w całej swej oliwkowatości nie zaburza kompozycji. obrzydliwość. takie nieposzanowanie estetyki i brak dobrego smaku.

@@@


Przenikam przez uścisk dłoni. Niby jest gdzieś wyciągnięta ręka, ale kto zagwarnatuje, że nie poddaję się złudzeniu? Obrazy mogą być zniekształcone, podobnie jak dźwięki zabarwione fałszem, a słowa podszyte kłamstwem. Dlatego czasami nie widzę, bo nie patrzę, nie słyszę bo nie słucham, nie mówię, bo chronię ciszę w kapsule odrębności. Przypominam słynne trzy małpki w jednym. Promocja na miarę czasów.
Jednak nawet wtedy pozostaje ostatni wyznacznik realności, zmysł najbardziej naturalny w krainie ślepców - dotyk. Tymczasem opuszki palców przesuwane po wszystkich powierzchniach napotykanych na ścieżce dnia obwieszczają jasny komunikat - faktury materiałów, ścian, blatów, kory drzew, poręczy, zwierzęcej sierści, ludzkiej skóry... Wszystkie obce. Nie z mojego świata. Im mocniej czuciowo uzmysławiam sobie obcość, tym łatwiej przenikam przez elementy rzeczywistości. Półprzezroczysta, tak przejrzysta, że nikt mnie nie przejrzy i nie będzie w stanie wyrazić najprostszej opinii na mój temat. Patrzysz przeze mnie, obcy człowieku, ponieważ nie wysyłam już sygnałów w celu podkreślenia swojej obecności, a przede wszystkim nie jestem już zdolna do pochłonięcia choćby najmniejszego kawałeczka rzeczywistości.
Rozumiesz, co to znaczy?
Czujesz?!
Nie ma bycia. Nie ma mocy. Nie ma pasji. Nie ma drżeń. Nie ma interakcji. Nie ma..
..mnie nie ma.
kogo?
czego?
Jestem człowiekiem wykorzenionym. Pozornie, rzecz jasna, gdyż istnieją więzy nie do zerwania, lecz te nie mogą usunąć poczucia bezdomności. Idę przez świat, który nie zwykł obwieszczać na tablicach ogłoszeń woli adopcji istot wypadających z ram realności.

reminiscencja


Nie mogę złapać ostrości. Koncentracja pracuje na 1/8 etatu, a ja czuję, że nawet na tyle mnie nie stać. Gdy przyjdzie czas rozliczenia, ogłoszę bankructwo umysłowe. Najgorsze jest to, że stan permanentnego rozproszenia rozciąga się od najbardziej przyziemnej krawędzi jawy po granicę najdziwniejszego snu. Nie zapamiętuję marzeń - jawnych i sennych. Zbieram tylko odpryski zdarzeń i odłamki nierzeczywistego świata budzącego się po zakneblowaniu ust świadomości.
Pal licho część lustra po stronie realności. Ta jest do posklejania. Już nawet podjęłam odpowiednie działania. Wprawdzie każdy ruch spowalnia galaretowata masa, w której obecnie nurza się mój świat, ale nie stanowi to przecież przeszkody nie do pokonania.
Co innego odrealniona kraina rozrastająca się miękko w głowie po zamknięciu powiek. Nie ogarniam jej. Z fabularnych historii zapamiętuję epizody, które z trudem składam nad ranem, próbując ochronić błyskawicznie ulatujące obrazy. Gdyby można było zatrzymać całość lub chociaż zapomnieć zupełnie..., ale brakujące fragmenty wracają w ciągu dnia jako krótkie przebłyski wypływające na chwilę z głębi wód podświadomości. Nie jestem tym zmęczona ani zmartwiona. Chciałabym po prostu zapamiętać wszystko i poznać pełne zakończenie serii z pozoru różnych snów. (no i może złożyć reklamację w związku z ich obrzydliwą zwyczajnością, która jest dla mnie niezwykła).
Tak jak kiedyś wracał nieustannie motyw torów kolejowych i nadjeżdżającego pociągu, tak teraz...

... zbiegam z polnej drogi, którą z obu stron otacza las. Cały teren przeczesują żołnierze, a ja muszę się gdzieś ukryć. Letnia sukienka plącze się między gałęziami, dlatego cieszę się, gdy docieram do łąki porośniętej wysokimi trawami. Docierają do mnie dźwięki muzyki i odgłosy ulicznej parady podążającej drogą, z której zeszłam. Obserwuję wszystko z daleka, wykorzystując bujną roślinność. Zza ściany lasu po lewej stronie wyłania się kolumna ludzi biorąca udział w maskaradzie, która stopniowo przemienia się w kondukt pogrzebowy. Trzymam za rękę małą dziewczynkę, która wyrywa się, bo widzi wśród żałobników członków swojej rodziny, ale jeśli opuści łąkę, zginie. Między drzewami pojawiają się żołnierze. Wycofujemy się powoli, ale kiedy dziecko zaczyna płakać, zauważają nas. Uciekamy w kierunku domku majaczącego w oddali, a po przekroczeniu dziwnej granicy przestajemy być na kilka chwil widoczne. Oddalamy się od pościgu i wpadamy na ganek drewnianej chaty. Chyba wtedy pojawia się chłopiec - brat dziewczynki, który wprowadza nas do środka. Po przekroczeniu progu widzę swojego przyjaciela siedzącego na krześle i choć wiem, że zaraz mnie zdradzi, uśmiecham się, nie mogąc opanować radości ze spotkania. On spokojnie wyciąga strzelbę, akcja zwalnia, więc nie mam szans na szybką reakcję, naciska spust...

... wynajmuję pokój w górskim domku. W nocy planuję zejść z gór, bo jestem umówiona i chcę zdążyć na jakiś koncert. Wieczorem policja puka do wszystkich drzwi w okolicy i ostrzega przed zbiegłymi mordercami. Ludzie powoli wychodzą z bronią i pochodniami, szykując obławę. Ja dalej realizuję swoje plany. Opuszczam pokój, ale kiedy schodzę z piętra, różnokształtne cienie przekształcają się w zdeformowane zwierzęta. Zwinne stworzenia jakby odlane ze smoły próbują mnie zatrzymać, ale po prostu pomiędzy nimi przechodzę. Wściekle pienią się, jednak nie mogą nic zrobić osobie, która się ich nie boi. Jedynym śladem zdarzenia jest czarna maź z ich pysków spływająca po schodach. Wychodzę na zewnątrz. Ciszę bezgwiezdnej nocy rozświetlanej gdzieniegdzie płomieniami żagwi zakłócają krzyki i nawoływania. Nie udaje mi się przejść nawet kilometra, bo trafiam na patrol policyjny. Mężczyzna w mundurze podchodzi dość blisko i celuje do mnie z broni. Strzela prosto w twarz, ale sen urywa się zbyt szybko...

... zapada zmierzch. Trzy wieże strażnicze zbudowane z czarnych, oślizgłych kamieni wyrastają nagle z ziemi, tworząc naroża trójkąta wpisującego się w okrągły plac, chyba więzienny, bo niedaleko postawiono wysokie ogrodzenie zwieńczone drutem kolczastym. Rozbłyskują reflektory, oświetlając centralny punkt koła, w którym się znajduję. Jak zaszczute zwierzę czuję chęć ucieczki, ale początkowo dynamiczna scena zaczyna odtwarzać się w zwolnionym tempie. No właśnie. Odtwarzać. Dobrze wiem, że nie ucieknę. Strażnicy mierzą do mnie. Patrzę w twarz jednego z nich, jakby znajdowała się dużo bliżej niż ma to miejsce w rzeczywistości. Dostrzegam broń, jako obserwator widzę początkową fazę swojego biegu, słyszę wystrzał i znów z pierwszoosobowej perspektywy zauważam, że cały plac porasta trawa w kolorze ultramaryny....

Niech ktoś w końcu pociągnie za spust i trafi, zanim zdążę się obudzić lub zapomnieć.

kruszyć kopie


Rękopisy nie płoną, pamiętasz?
Czy to znaczy, że mogę spłonąć tylko wtedy, gdy będę marną kserokopią?

mieszkanie


Jest jeden pokój, w którym z sufitu zawsze pada śnieg a każda powierzchnia lśni lodowym blaskiem. W środku świszczy mroźny wiatr wywołujący dreszcze nawet w martwym ciele. Gdy ktoś zdoła otworzyć oszronione drzwi, zobaczy wirujące piękno wiecznej zimy, ale jeśli zechce wejść, musi przedrzeć się przez gigantyczne zaspy. Nie ma żadnej gwarancji, że uda się później wyjść.
Czasami zamykam się w tym pokoju, żeby choć trochę się ogrzać.

!


pamparampampam
pam

!

:)

michi nunc contraria


Zamiast "utworów" czytam "potworów" i wzdrygam się, strząsając z siebie fałszywe określenie. Faktycznie coś przerażającego czai się w ciętej zbyt gęsto muzyce. Może łagodniejsze okazałoby się oblicze klasyki, ale wstyd przed samą sobą poddać się irracjonalnemu przeinaczeniu. Myślę: "zabobon" i próbuję się przemóc. Po godzinie czy dwóch starania nagrodzone właściwym znaleziskiem. Potwory zdejmują maski.

Ilekroć myślę "zabobon", widzę mrożkowe karzełki szczające po kryjomu do garnków. Tak. Pozornie jestem wolna od przesądów. Kotów, piątków, splunięć, drabin, przydeptywań, siadań przy powrotach, luster zbitych, indeksowych stron zagiętych (choć nadal w mocy pozostają plany wypuszczenia limitowanej serii numerowanych samolocików z papieru). Wolna od całego magicznego myślenia.
Tak. Pozornie, bo ilekroć o tym pomyślę, przypominam sobie o pewnym drobiazgu. Już od dość dawna w aucie nie słucham Orffa.
Dziwnie się wtedy zsynchronizowało. Jakby rzeczywistość naoglądała się zbyt wielu filmów, a moja percepcja jej oczywiście pomogła. Odtwarzacz pożarł płytę, zaczyna się 'Fortuna Imperatrix Mundi', otwiera przeciągle, później to wyciszenie, więc daję głośniej, choć wiem, że zaraz huknie niemiłosiernie. Skrzyżowanie, staję na czerwonym. Wtedy właśnie uderzenie 'Sors salutis et virtutis' a równocześnie jadący z naprzeciwka kretyn wymusza pierwszeństwo i uderza razem z losem w inny samochód. Nic się nikomu nie stało, zwykła stłuczka tyle że z dobranym podkładem muzycznym. A synchronizacja to głupstwo przecież, koincydencja jakich wiele. Tylko jakoś sobie nie przypominam, bym później fundowała sobie jeszcze odrobinę śmiesznego dramatyzmu. Mogę tłumaczyć, że dalej jest kawałek o powszechnym chlaniu w tawernie, który może napawać smutkiem tych, których nie dotyczy, ale kto mi uwierzy?
"Przez te wszystkie wypadki w naszej psychice zachodzą zmiany. Ludzie dają wiarę gusłom i zabobonom".
Niby innych karzełków sobie nie przypominam, ale jeden w zupełności wystarczy, by naszczać do mleka.

dymnie


Dymne znaki. Ostatnie podrygi płonącego papieru i swąd słów. Dymne sny. Podświadomość urwała pokrętło regulowania ostrości. Dymne niebo. Sama zaćmiłam spojrzenie. Dymne szyby w oknach na świat. Żebym nie musiała sięgać wzrokiem za daleko.
Przejrzyste są tylko mgły. Nie rozpraszam się nich. Nie rozprasza się na nich ciemność.
Za siedmioma wstęgami mgły ogień, który zamienia hordę panicznie trzepoczących ciem w dym. A mnie tam nie ma. Mnie chroni bezpieczna ciemność, ale nie powiem, bym dużo lepiej się z tym czuła.

podglądnięte


"Proszę o usprawiedliwienie nieobecnych dni w szkole...", mignęła kartka na obcym biurku. Już pomyślałam, że szkoła będzie musiała gęsto się tłumaczyć z dni, które dziwnym trafem wyciekły z kalendarza, co zaowocowało ewidentnym uszczerbkiem na wykształceniu jakiegoś młodego człowieka..., ale dalszy ciąg wszystko zepsuł "...tj. 'od-do' mojej córki...".
Cierpimy na podobną przypadłość - Jej Córka i ja. Moje dni również bywają nieobecne, tyle że ja nie znam nikogo, kto mógłby usprawiedliwić ich zniknięcie.

"


mówiłam przecież. nie chodź boso. moje słowa miały krótki termin ważności, nie powinny rozbrzmiewać echem nacięć. a już na pewno nie tak mocno, bo pozawerbalnie.
zresztą trzeba je było wziąć od razu na siebie, zamiast się uchylać. ale nie mówmy o rzeczach, których nie da się zmienić. pokaż. wyjmę ten odłamek.

postanowiłam zabezpieczyć się na przyszłość, wiesz?

w ciszy posrebrzam słowa. później tylko wydobywam dawno uformowane, połyskujące bryłki z ust. nie myśl, że nie stać mnie na lepszą powłokę. po prostu srebro jest idealne. wiarygodnie koroduje, szczególnie gdy mówię na śląsku.
już wiesz, dlaczego ostatnio nie noszę żadnej biżuterii. jak nie ja. zupełnie jak nie ja. przesada jest fatalna w skutkach.
nie, nie! nie próbuj otworzyć pancerzyka. w środku nie ma niczego istotnego. miękka, nieważka maź. pobrudzisz się tylko. ten jeden raz poprzestań na powierzchni. nie wygląda tak dobrze, jak na początku? poczekaj. mam preparat do czyszczenia.
popatrz... pierwotny blask.

truizmy przyciśniętej codzienności


Sen pognieciony, w pomiętej pościeli. Gdzieś w warstwie między policzkiem i poduszką uwierające nieprzyjemne zdarzenia. Gwałtowne wybudzenia, dźwięki, głosy, rezygnacja, chłód zobojętnienia. Przed każdym zaśnięciem chichot przeszłości skulonej za ścianą. Skrobanie powykręcanym paznokciem zabliźnionej skórki wspomnień.
Z takiej nocy budzę się rano - jak sen - pognieciona. Rozbita na fragmenty z kiedyś i z teraz. Choć chcę się scalić, nie mam siły, by pod prysznicem odkręcić zimną wodę i poprzez ciało ocucić umysł. Ciepło rozpływa się podskórnie wraz z gorącym strumieniem, szum oczyszcza ze zbędnych myśli. Oddech jest przesycony parą wodną.
Wychodzę z kabiny i piszę palcem na zaparowanym lustrze:

DZIEŃ
- Weź go - mówię do siebie. - Jest twój.
- Dzień - czytam po chwili wpatrywania się, jakby na próbę, smakując to słowo. Później ścieram napis lewą dłonią.

*

Świat zgasł. Nie zdążyłaś.
Istota nie tkwi w wykonywanych czynnościach, zdarzeniach, bodźcach, przypadkach. Nie tkwi w ludziach. W każdym razie nie pierwotnie.
Istota tkwi w tobie. Dlatego teraz jej nie ma.
Szukaj

głębiej

'



szklane dźwięki uderzają w ścianę
nie chodź boso

do siebie


Nie przegrzebię się przez te wszystkie warstwy. Nie mam szans. Zresztą pewnie sam pomysł, że w ogóle można się przedrzeć, jest czystą mrzonką.
Szkoda, że to niczego nie zmienia. Nakręcona w głowie pozytywka od razu wygrywa "istnieje niezerowe prawdopodobieństwo, że...". A ja się trzymam tych wszystkich odchyleń, błędów, pomyłek czy innych kpin świata.  Jakbym liczyła, że może rzeczywistość nie zdąży się zorientować, co kombinuję. Na razie nawet ja sama nie mogę zorientować się, co kombinuję. Taka jestem sprytna.

*

Pławię się w swojej naiwności, w głupocie, w skretynieniu totalnym. Jak
skończona idiotka drążę oczywistości, ryję w pustce. Dopytuję do granic
absurdu i granic śmieszności. Kolejny odruch Pawłowa, tuż obok
nałogowego odpowiadania na pytania retoryczne. Dobrze, że się chociaż
nie ślinię na dźwięk dzwonka.

*

Czegokolwiek bym nie robiła, jakkolwiek mocno bym się nie angażowała, wiem, że czegoś brakuje. Czuję całą sobą przeklętą wyrwę. Przez ten brak nie istnieję naprawdę, a po jego wypełnieniu pewnie nie mogłabym żyć, ponieważ właśnie on wymusza ciągły ruch. A jako że ja naprawdę uwielbiam żyć, powstaje dysonans rozsadzający łeb. Nie widzę tu dobrych rozwiązań, co oczywiście nie znaczy, że nie ma wyboru. Wybór jest zawsze, inna sprawa, że dostępne opcje są zwykle chujowe.

*

Jak długo można roztrząsać wciąż to samo? Tyle lat szukania, tyle lat dłubania w rozjątrzonych ranach. Tyle lat analiz, tyle lat prób i błędów. Ile można...?

*

Nie przegrzebię się przez te wszystkie warstwy... Nie ma szans... Nie przebiję się do rdzenia istnienia.

*

(psst)
(przecież nie wierzysz w niemożliwość)

*

(cii..)

~


Wolno opadają zwiędłe liście ludzkich twarzy. Nadchodzi zima, czas przywdziać cudze skóry, narzucić obce futra, a nie bawić się w kosztowne i subtelne maskarady. Stoją więc wszyscy przed wielkim lustrem i zeskrobują kolejne warstwy.

Wiem, co się ostatecznie stanie. Wolę trzymać się z boku i powstrzymywać odruch zdrapania łuszczącej się farby z policzka. A dla zabicia czasu podklejam stare maski. Konserwuję, poleruję, a nuż uda się je jeszcze do czegoś wykorzystać.

Powoli ludzie zaczynają brodzić w swoich i cudzych obliczach. Już wkrótce nie będzie można spojrzeć komuś w oczy, powiedzieć czegoś prosto w twarz czy nawet dać w ryj lub splunąć w gębę.
Już wkrótce nie będzie żadnej niezdeptanej twarzy. W jej miejsce pojawi się czarna, skłębiona pustka - model uniwersalny. Tylko on zostaje, gdy zedrze się wszystkie inne warianty fasady.

nieodparte wrażenie paranoika


Wszystkie krzesła, które pod pozorami dbania o moją wygodę podsuwa świat, prędzej czy później okazują się krzesłami elektrycznymi.
Zaiste uczynnie.

nigdzie nie ma nigdzie, więc gdzie jest?


Dawno, dawno temu, gdy afiszowałam się, że z braku innych opcji zmierzam donikąd, zaczęłam zastanawiać się, gdzie może znajdować się owo Nigdzie. Dawno, dawno temu uznałam pytanie za irracjonalne. Ze wszech miar słusznie, jednak nie mogę pojąć, dlaczego na tym poprzestałam.

Teraz wydaje mi się, że Nigdzie leży tam, gdzie zegary wybijają szyby klepsydr, dźwiękiem tłuczonego szkła podkreślając nastanie Nigdy.
Teraz jestem przekonana, że ani logika, ani racjonalność nie powinny ograniczać wyobraźni.

#

Jestem swoim największym ograniczeniem. Granica mnie określa. Uwalniając się od niej, uwalniam się od siebie.

*


Chciałabym zamieszkać w podtekście. W rozwarstwieniach formy. W szczelinkach, do których spływają ukryte znaczenia.
Pod tekstem. Przykryć się nim niczym miękką, puchową kołdrą. Schować głowę, nie myśleć, tylko przepuścić wszystkie sensy przez gąbczasty mózg. Niech nasiąka nimi jak snami podczas długich nocy.
A po przebudzeniu mogłabym poczuć w ustach prawdziwy smak słów.

###

Powinno istnieć bóstwo podtekstów. To samo, które jest patronem nieoznaczoności.
Byłoby, tuż obok Chaosu, moim ulubionym bogiem.

*


pudło rezonansowe
nic więcej
dusza bez strun

kadłubki


Słowa wyciekają ze mnie bez żadnej kontroli. Bezładnie, bezskładnie. I nie,  nie chodzi o lekceważący stosunek do gramatyki, o pominięcie etapu sprawdzenia elementarnej poprawności. Takie rzeczy giną w tłumie, we mnie budząc tylko dyskomfort.
Jest gorzej. Produkuję bez umiaru roztopione słowa, które bez mocy dryfują w zupie rzadkiej treści. A ludzie odchodzą przekonani, że to ma sens. Pytanie domaga się odpowiedzi, więc jej udzielam, problem wymaga obronienia, więc go bronię. Lepię kulkę z prawd, a gdy trzeba, kleję czym się da i zatykam rozmówcy usta. Przeżuwaj. Gdy próbuje jeszcze nieśmiało indagować, tworzę maź bardziej lepką. "Wyjaśniłam?" Usta są już nieruchome, tylko głowa kiwa się jak u pieska-maskotki w samochodzie.  "Nawet gdyby to nie była prawda, pani i tak nas do tego przekona". Przekona. Tylko że to nie jestem ja - przemieniona w byt ukierunkowany na cel, pozbawiony krztyny zwykłej uczciwości. Nie wobec świata. Wobec siebie samej. Nie, nie kłamię. Kłamstwo zbyt łatwo zdemaskować. Ja po prostu ślizgam się po powierzchni prawd.

Dlatego wolę dyskusje bezcelowe. Uciekam w nich od przekonywania do poszukiwania i szperania. Uwalniam się od najgorszego, czyli od przekonania. Czasami jeszcze wykorzystuję możliwość pisania. Zamrożenie form, odległość i archiwizowanie powściąga i ogranicza przymus udowadniania racji, który po przekroczeniu cienkiej granicy oddala od prawdy. Niestety nie wyzwala od innej potwornej słabości. Niezależnie od miejsca i sposobu komunikowania od czasu do czasu przecieka cynizm. Chyba nie można dawać większego świadectwa bezsilności.

.


Lustro jest materialnym odwzorowaniem ciszy. Ciszę tak łatwo stłuc, gdy ktoś nieuważnie ją upuści. Można przy tym skaleczyć się odłamkiem, a później trzeba pamiętać o odpryskach ukrywających się w zakamarkach pomieszczeń. Cisza ma pozorną głębię, ale w końcu każdy odbija się twardo od jej powierzchni. Czasami jeszcze z lekkim niedowierzaniem stuka palcem w gładką taflę i zawiedziony odchodzi.

Lubię ciszę, ale nie taką zwykłą, powierzchowną. Rozbijam zwierciadło na najdrobniejsze kawałeczki i rozrzucam. Ślicznie migocząca mgiełka zawisa wokół mnie, a ludzie ze strachu przed zranieniem zachowują bezpieczny dystans. Cisza jest moim oddechem i moim więzieniem. Na razie wciąż opada na życzenie - pstrykam palcami  i w jednej chwili wszystkie drobiny lądują na podłodze. Wystarczy je zmieść i rozsypać w jakimś odległym zakamarku Wszechświata. Takie miejscowe wyciszenia nie robią na olbrzymie wrażenia. Dość się już nakrzyczał przy narodzinach.
Daleko stąd zużyty pył z nieprzebytej bariery milczenia błyska głucho w spotkaniach z zabłakanymi, zmęczynymi fotonami. Jak na razie nikt nie każe mi sprzątać kosmicznych śmieci.