gdy bliźnięta przekrzyczą ciszę


WIEM.
Istnieją dwie postaci – przeciwstawne osobowości. Skrajnie różne, nieopisanie odmienne. Tragicznie umieszczone w jednej osobie – mnie. I gdyby groziło mi chociaż rozdwojenie jaźni, przyjęłabym je jako błogosławiony stan – stan niewiedzy i nieświadomości, w którym czasami chciałabym się pogrążyć. Tymczasem one zmieszały się, stworzyły nierozerwalne więzy i od tamtej pory trwają, udając jedno. Stały się przerażającą hybrydą.
Żyję i nic o nich nie wiem. Wolę zapomnieć, że istnieją i drwią ze mnie. Są jednak rzadkie chwile (o wiele za częste!), w których cisza krzyczy prawdę w twarz. Momenty, gdy samotność mnogością swych postaci daje szczere świadectwo. Wtedy po prostu
WIEM.
To mnie przeraża, dlatego muszę odważnie stawić temu czoła.
A przeciwieństwa igrają ze mną. Niesforne skrajnie różne bliźnięta syjamskie skryte w głębi bawią się mną.
Kocham i nienawidzę.
W jednej postaci widzę piękno i brzydotę.
Wszystko budzi zachwyt i wstręt.
Słyszę najcichszy dźwięk i jestem głucha.
Współgra jawa i sen.
Pożądam i brzydzę się.
Buntuję się i podporządkowuję.
A wszystko następuje jednocześnie. Wykluczona jest jakakolwiek wątpliwość czy niezdecydowanie. Pośrednie uczucia nie zginęły, bo nigdy nie istniały. W takiej chwili zawsze i nigdy znaczą to samo.

W lustrze ledwie dostrzegam zarys jakiejś postaci. Jeśli się przyjrzę, zobaczę w oczach błysk obłędu, trzymany w duszącym uścisku przez normalność. Nie mogę patrzeć, bo równocześnie oślepnę.

Chwila minie i przybędzie Amnezja Zbawicielka, ale teraz
WIEM.
Dlatego (dla zachowania równowagi i chorej symetrii) nikt nie zrozumie.
Śmiech paradoksalnych syjamskich bliźniąt ucichnie wkrótce i oczy znów będą tylko zielone.