w nieustaleniu

W lustrze plączą się cienie. Długimi, szczupłymi palcami obmacują powieki, gładzą skórę pod oczami, rozciągają kąciki ust, rozmywają kontury warg. Cieniste smugi wnikają pod naskórek i wiją się w chaotycznym tańcu. Rysy twarzy upłynniają się, samoświadomość faluje zanurzona w drżącym chiaroscuro. Jedynym stałym elementem odbicia są źrenice - zagłębienia, w których gromadzi się światło na czarną godzinę.  To zupełnie naturalne, że jedyne ustalone punkty to braki, dziury i leje po bombach.

z ostatnich spojrzeń


Widzicie mnie szklaną i odległą. Figurkę umysłu z lodowych myśli i twardej racjonalności.
Widzicie mnie odzieraną i odzierającą świat z magii tajemnicy. Wiązkę metod penetrujących zagłębienia rzeczywistości.
Widzicie mnie zimną i logiczną. Plątaninę synaps wypuszczającą macki analityczności.
Widzicie mnie pustą i ciemną. Źrenicę wpatrzoną w zakamarki nieoznaczoności.
Widzicie mnie silną i pewną. Kolekcję twarzy ciosanych ze skamieniałej emocjonalności.
Widzicie mnie naiwną i zwiewną. Smugę nierzeczywistości odrywającą kawałeczki radości.
Widzicie mnie chmurną i ciężką. Kroplę ołowiu zastygającą na końcu zmęczonych rzęs codzienności.
No to patrzcie dalej.

korespondencja ze snem


Dziewczyna ze snu walczy o zainteresowanie.
Szatan o zmęczonych oczach prowadzi sanatorium dla chorych na depresję. Lokalne krajobrazy utrzymane są w kolorystyce starej, zniszczonej fotografii, a wszystkie powierzchnie mają fakturę piaskowca, który krusząc się, zaprósza oczy pensjonariuszy, czyniąc ich powieki jeszcze cięższymi. Pod tonami szarości można znaleźć budynki będące skrzyżowaniem baraków z Brzezinki i mojego wyobrażenia domów z kolonii karnej w jednej z książek Łukjanienki, której tytułu nie pamiętam. Wyobraźnia ostatnio nie domaga koleżance ze snu, bo okoliczne przestrzenie pachnące tajgą pozbawione są ostrych detali.
Szatan po rozmowie ze mną i usilnych staraniach moich bliskich zgadza się mnie przyjąć, na co reaguję nieco zbyt entuzjastycznie, jak na osobę w ciężkiej depresji. Krótka wymiana zdań pozwala mi zdiagnozować tę biedną istotę cierpiącą na nieśmiertelność i brak sensu.
Spostrzeżenie z wycieczki: piekło jest bardzo zimnym miejscem.

Obudziłam się z odtwarzanym w tle myśli "Sanitarium". Zadziwiające, jakie starocie wygrzebuje moja podświadomość. Żeby wyłączyć muzykę w głowie, włączyłam Metallicę i przypomniałam sobie pełny tytuł.
Welcome home.

credo


Lipiec nam mości panowie obrodził w słowa. Słowa gęste i lepkie jak powietrze przed burzą. Słowa irytujące i niepokojące, które brzęczą jak pszczoły nad piwem w cienkim szkle. Słowa lotne i nieważkie, o pijanym spojrzeniu ważki mnożącej półprzytomnie wycinki rzeczywistości. Lipiec parzy się sam ze sobą, słowa jako te winniczki obojnacze - raz się splotły i ktoś wcisnął stopklatkę. Będzie trzeba podjeść i rozerwać stare związki, ponieważ hamują rozwój. A teraz zgadnijcie cni panowie, czyje palce wbiją się w mlaszczące cielska, czyje paznokcie  zatopią się w sklejonej miękkości i naruszą śluzowatą ciągłość powłok?
(przerwa na umycie rąk)
Niby regularnie podlewane, niby nawożone impulasami z wewnątrz, bodźcami z zewnątrz, a nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ktoś spartaczył robotę na samym początku i zatruł nasionka brakiem treści. Zakuł pustkę w chitynowe pancerzyki. Niby można rozgryźć i pośmiać się ze szczeniackich dźwięków, ale niedosyt pozostanie, a brak zagnieździ się pod językiem. Nie jest to takie znowu tragiczne wydarzenie. Co to to nie.
Ja wierzę w dyfuzję.
Tylko potrzeba mi złożonego środowiska i pokarmu bogatego w składniki mentalne oraz elan vital.
Trochę ciszej przyznaję, że wierzę też w osmozę.
Jeśli któryś z przemiłych panów znajdzie przesuszoną wylinkę, to będę ja. Uprasza się nie deptać zbyt mocno i zdławić wszelkie przejawy świadomości. Uprasza się deptać tak mocno, by ból wskrzesił jakiekolwiek przejawy świadomości.*
Świadomości panowie nie zdławią. Świadomości panowie nie wskrzeszą. Bo świat o mości panowie jest miejscem o wiele bardziej złożonym, niż się panom śniło, niż się panom śliniło, niż się przez panów czytanym filozofom wylśniło w szklanych mózgach homunkulusów. W kruchej powłoce znajdziecie bowiem panowie całkiem apetyczną pożywkę  z larwami nowej, wspaniałej czasoprzestrzeni.
Panowie wyjmą ości i skończą posiłek.
Jeśli dyfuzja, pochwalą, że potrawa pełna smaku i nut różnorodności.
Jeśli osmoza, skrytykują, że mięso zbyt suche.
Dla mnie to już będzie bez znaczenia, bo w skupieniu rozwinę kolejną parę skrzydeł.

*niepotrzebne skreślić

subiektywnie


czasami czuję się tak, jakbym robiła tłumaczenia między waszymi światami

nie. nie jestem translatorem.
jestem przetwornikiem

trr trr

lustereczko


Dawno temu wyobraziłam sobie, że sen i jawa to dwie rzeczywistości. Na jawie żyję ja. We śnie żyje ja alternatywna, której życiu się przyglądam, od czasu do czasu świadomie ingerując. Moja jawa jest jej snem. Mój sen jest jej jawą.
Na początku cały układ wydawał mi się anatagonistyczny. Niewiele sypiałam, kradłam godziny dziewczynie ze snu.
Dzisiaj mogłabym polubić senne odbicie o zmiennej twarzy, płci i wieku. We śnie zapytam czy ono polubiłoby mnie.

Wiesz, Odbicie... (z)robię wszystko, żebyś nie miało nudnych snów.

12 godzin później
a jednak... senne półszepty ze strefy pogranicza mamroczą: nadal czujesz się pewniej, gdy mniej śpisz
a jednak... jeśli odbicie ogląda moje życie i moje wyobrażenia, wszak (dla niego)* wszystko dzieje się w umyśle, to naprawdę mam mu więcej do zaoferowania za te kilka rozbłysków absurdu i fabuły nie do poprowadzenia jawną kreską myśli. Reszty powinnoś się wstydzić, tak jak ja powinnam wstydzić się za plamy bieli i bezruchu.

*dopisała po namyśle

kolejną minutę później
właściwie.. niby dlaczego nie do poprowadzenia?
phi

bez tytułu


Ludzie dzielą się na tych, którzy umierają za wartości i na tych, którzy za wartości gotowi są zabić.

W większości przypadków, których to dotyczy, podział przebiega wewnątrz tej samej osoby.

Ludzie dzielą się więc na tych, dla których życie jest sprawą życia i śmierci i na tych, dla których nie jest.
Zgodnie z jedną z interpretacji ludzie dzielą się więc na żyjących i nieżyjących aczkolwiek żywych.
Zgodnie z inną tak nie jest.

Dialog wewnętrzny

~ ludzie są wystarczająco podzieleni. nie musisz ich dodatkowo dzielić
- divede et impera
~ a kogo obchodzi władza
- a tak w ogóle aforystką to ty nie będziesz. za dużo polemizujesz i wychodzą z tego całe rozprawy
~ przynajmniej skończy się problem z nadawaniem im tytułów

konkluzja
czasami naprawdę lepiej milczeć niż babarać się w niemocy
(ej! gdzie idziesz? miałaś zabrać swoją ubłoconą łopatkę!)
(nie czytaj Gaimana, bo wyjdzie na to, że bawiłaś się  na cmentarzu)

psurd


Z miniaturowych megafoników wszczepionych w ściany czaszki przez kosmitów wybrzmiał metaliczny głos:
"wtorek. dwudzisty pierwszy dzień lipca"
rozległo się dworcowe ding-dong i na tacy brudnej od resztek z wczoraj wjechał nowy dzień.
O czymś dzisiaj powinnam pamiętać i pewnie dlatego zapomniałam. Nie ma to oczywiście związku z panami w kombinezonach, którzy penetrowali srebrzyste ciała niebieskie (Księżyc zakrztusił się pyłem na wspomnienie wbitego drzewca flagi. uroczystości się nie odbędą). Nie ma też powiązań z bóstwami ciskającymi pioruny w ramach zawodów w rzucie oszczepem (reprezentacja Olipmu nie dojechała na słowiańskie święto). Jak widać, planowane imprezy zostały odwołane. Mimo to mam poczucie, że warto prewencyjnie złożyć wszystkim życzenia z każdej możliwej okazji.
Nastrojowo huśtam się od rana w sposób nieuzasadniony biologicznie, społecznie, psychologicznie, fizycznie... nieuzasadniony kropka. Po prostu w nocy rozbudowano plac zabaw. Rozpętość emocji jest taka, że zataczam kręgi na niebie, co świadczy o niezwykłej trzeźwości myśli, ponieważ tylko w takim stanie miewam zaburzenia błędnika.
Pory dnia i nocy są zapchane niepokojem. Zakończenie będzie nieestetyczne, jesli ktoś tego nie usunie. Odruchowo pomyślałam, że za skłębiony niepokój odpowiedzialna jest tachykardia, ale przy tętnie poniżej 60 nikt mi nie uwierzy. Nie pomyślałam, że przyczyną jest metafizyka, bo ona jak zawsze jest fizjologiczna (vide uzasadnienie powyżej).
Wbiegam. Wybiegam. Wchodzę. Wychodzę. Siadam. Wstaje. Zrywam się. Opadam. Wszystko naraz. Miotam się. Zadzwiające, ile bezruchu kryje się w ruchu.
Bo to ruch nieukierunkowany, celu pozbawiony, rzecze pani profesor o zielonej skórze. Bo to ruchy Browna, rzecze korek, a ja wierze właśnie jemu, albowiem mamy mdłą pogodę, a natura korka a priori jest winna.
Winna winna winna.
Powinnaś upić swoje myśli, rzekłam ja.

Niby wszyscy mamy rację, ale to ja najmądrzej prawię.