noir

Głęboko zaciągam się chłodnym, wilgotnym powietrzem. Nasiąkam od środka deszczem i przesiąkam jego zapachem. Przez słuchawki powoli sączy się skażona cieniem przestrzeń. Cierpliwie czekam aż rozrośnie się w głowie do rozmiarów pozwalających na spuszczenie myśli z łańcucha.

o wymiotach słów kilka


Mam zbyt wiele par butów, żeby móc krytykować konsumpcjonizm.

Z drugiej strony mam prawo do autokrytyki, a całe to nienasycenie, cała domorosła quasifilozofia braku jest tak mocno zakorzeniona w epoce, że robi się niedobrze.

Chociaż przyznaję, że znacznie bardziej mdli mnie od przeintelektualizowania.

(Konsumpcja i rzyganie. Jakoś tak bulimicznie wyszło).

przezroczystość

Nie mam twarzy. Codziennie muszę rysować prowizoryczną maskę, odkąd odbicie spłynęło wraz z pierwszą, majową ulewą.

rysa


Mam słabość do popękanych ludzi. Mam słabość do ludzi o skórze spękanej od żaru, dlatego przeciekających na deszczu. Mam słabość do rys na człowieczeństwie. Mam słabość do dziwactw i dziwności.  Mam słabość do szczególnego rodzaju słabości - cech kontrowersyjnych i drobnych niedoskonałości.

(Niczego tak mi nie brakuje w świecie gładkich masek produkowanych masowo w programach graficznych jak kilku zmarszczek świadczących o częstach napadach śmiechu czy złości).

Trzy kobiety*


Za szklanymi, rozsuwanymi drzwiami szeroki korytarz z sufitem tak wysokim, że prawie niezauważalnym. Szare, połyskujące posadzki potęgują stukot obcasów, wzmacniają szurania, akcentując ludzkie kroki.  Dźwięki, w których wybrzmiewają subtelne różnice w rytmie istnienia, odbijają się od ścian i poobijane tną przestrzeń. Zmieszane tworzą szemrząco-klekocząca kakofonię indywidualności. Gdyby jednak podjąć próbę wyostrzenia poszczególnych osób, okaże się, że rozmywają się w tłumie przepływającym przez budynek kolorową masą. Jedynie szczególnie charakterystyczne drobiazgi przesuwają człowieka z tła na pierwszy plan.
Wejście w sferę delikatnej, srebrzysto-fioletowej chmury zapachu sprawia, że z roju wyłania się pierwsza kobieta. Jej perfumy są oplatającą wstęgą mgły. Dopóki uwaga skupia się na wanilii, woal wywołuje wrażenie łagodności, ale inne nuty budzą skojarzenie ze splotami wężowego cielska. Gdyby ktokolwiek mógł dotknąć tego zapachu,  poczułby pod palcami gładką skórę węża. Gdyby dobrze się przyjrzał, ujrzałby opływowy kształt, który wijąc się, sunie pewnie w powietrzu. Tak pachnie elegancko zapakowana tajemnica.
Korytarz przechodzi w duży hol. Lśniąca posadzka w podłogę stylizowaną na drobną kostkę brukową. Druga kobieta uderza wprost. Nie poprzez rozwarstwiający się stopniowo dym, a przez nagły, mocny impuls. Trochę zbyt mocny, by być przyjemnym. Intensywność, która prostotę zmienia w toporność, przywołuje na myśl kanciastą bryłę geometryczną. A powinien przecież kojarzyć się z latem, słońcem i radością.
Niespodziewanie w korytarz ostrego zapachu wchodzi trzecia kobieta. Zaskakuje tym bardziej, że znów przywołuje znaną mieszankę. Można ją nazwać, ale nie sposób opisać. Dziwna. Oryginalna. Rozbudzająca dziecięcą ciekawość. Połączenie intrygi i iskry szaleństwa. Zapach, którego nie można zobaczyć ani dotknąć. Bezkształtny, przezroczysty dla wszystkich zmysłów poza węchem. Niespotykane. Zapach, który jest po prostu zapachem. Szaleństwo.
Kolejne szklane drzwi rozsuwają się. Trzy mijane kobiety zostają w tyle. Próba przywołania ich wyglądu kończy się fiaskiem. Są takie dni, kiedy twarze, ciała, ubrania, mimika, gesty, sposób chodzenia… wszystko staje się ulotne. Pozostaje tylko zapach. Są takie dni, w których każdy napotkany zapach udaje się nazwać. Pierwsza kobieta miała na imię Hypnose. Druga - Sunflowers. Trzecia - Luluforever.

*konotacje z Altmanem czysto przypadkowe


Po przeczytaniu informacji, jakoby bakterie glebowe miały poprawiać nastrój i wspomagać procesy uczenia się, "gryzienie ziemi" nabrało nowego znaczenia. Jeśli kogoś  nie stać na Prozac, może pobawić się w dżdżownicę.
A propos "dż", powoli przestaje dżdżyć w naszym pięknym kraju nad rozlewiskiem. Lokalne podtopienia niektórzy okazyjnie wymienili na budynki wylatujące w powietrze. Jak wieść gminna niesie przyczyną powstania ziejącej dziury w zewnętrznej ścianie domu był wybuch gazu doprowadzonego nielegalnie dętkami rowerowymi do mieszkania, którego lokatorów uprzednio owego dobra pozbawiono. Być może plotka obrosła już na tyle w ludzką fantazję, że najnowsza wersja podaje źródło iskry inicjującej small bang i bez zbędnego kombinowania uwzględnia chociażby smoka hodowanego w piwnicy (takoż nielegalnie, widział kto legalnie  hodowane smoki?).
Dzięki całej sytuacji po raz kolejny przekonałam się, że telewizja jest medium nobilitującym. A to panią z warzywniaka, która amatorsko tańczy-śpiewa-recytuje, śmiało nazwie gwiazdą, a to zwykły dom wyniesie do rangi kamienicy. Efekt jest taki, że prostego człowieka nagle dopada refleksja i gryząc w dupę, brutalnie uzmysławia, iż jego życie rozgrywa się w nierzeczywistym świecie platońskich idei - piękna, dobra, porządnych kamienic... Tymczasem na codzień wszystko spełnia jedynie zaniżone wymogi formalne. Nie dziwi więc oderwanie od życia i utrata poczucia realności. Wprawdzie człek może jeszcze próbować wierzyć w złudzenia optyczne, ale gdyby posiadał zalegające pokłady nierozdysponowanej wiary, to prawdopodobnie wcale nie miałby problemu. Odgrywa więc z zadziwiającą łatwością życie. Całkiem przyzwoite i całkiem płaskie. Bez najmniejszej szansy oddania się kultowi perspektywy.

Piszę te wszystkie głupoty, żeby odwlec chwilę gwałcenia własnego mózgu strasznie strasznymi rzeczami, ale ileż można..., zatem miłego dnia, Robaczki :)

chwilowa lista pragnień - suplement

Małym, niegrzecznym bogom już dziękujemy.

hologram


Warstwa świadomości z zadziwiającą łatwością odkleiła się od istnienia i przyjęła wygodną pozycję obserwatora.
Życie się dzieje. /wybrzmiało głosem Czubówny/ Poruszam się. Uśmiecham. Wywiązuję z obowiązków. Działam. Wchodzę w interakcje z ludźmi. Nie pojawił się żaden zewnętrzny symptom zmiany.
Nie mogę tylko zrozumieć, kto tak naprawdę wita się moją ręką. Kto wypowiada słowa moimi ustami. Kto planuje moje wakacje. Kto budzi się w moim łóżku i używa mojej szczoteczki do zębów. Kto bez wahania sięga po moje perfumy, a później wypija moją kawę.  Kto działa w moim imieniu i podejmuje decyzje o długoterminowych konsekwencjach. Wreszcie kto do cholery marnuje moją codzienność.
Nie wiem, kim lub czym jesteś, ale nie chce mi się ciebie poznawać.
Wystarczy mi pewność, że niewiele masz wspólnego z człowieczeństwem. Jesteś co najwyżej przejawem, hologramem, marną grą świateł. Nie można cię dotknąć. Jeśli ktokolwiek, zamiast poprzestawać na powierzchni, wejdzie głębiej , przeniknie przez ciebie.
Nie znoszę zegarów, bo ich jedynym zajęciem jest siekanie czasu. Nie cierpię zmechanizowanych ludzi, których jedynym zajęciem jest staranne cięcie życia na odcinki zadań do wykonania. Dlatego wynoś się z mojego życia obcy tworze zabezpieczający przed stoczeniem. Wynoś się pasożycie hodowany na pożywce ładu społecznego. Znikaj, nawet kosztem... zresztą nieważne. Emocjonalny ekshibicjonizm też ma swoje granice.

wesoły mar szyk pogrzebowy


Utknęłam gdzieś w okolicach 21 roku mojego życia. Niektórzy tkwią w wieku, epoce i nie mogą jej opuścić, przekroczyć, co czyni ich
niewartymi zapamiętania przez potomnych. Ja ugrzęzłam w sobie. Zatrzymałam się x dni-miesięcy-lat temu i zachowuję się, jakby
dopadł mnie paraliż senny. Pozwoliłam opanować się marom umysłu, noc w noc zapełniam kolejny kosz mar. Nie pytaj o moje rachunki za wywóz śmieci na wysypisko.
Nie rozwijam się, chyba że w smugę mgły. Coraz mniej rzeczywista, coraz bardzej iluzoryczna, przenikam przez ściany niczym duch. W niczym nie znajduję oparcia. Jak dym wnikam przez szczeliny. Jestem wyziewem z cudzych płuc zakorzenionym w zmęczonej, zakurzonej przeszłości.
Chwilowym zawirowaniem uwikłanym w problem własnej chaotyczności. Jestem wstęgą nieczystego oddechu łączącą obce sobie ciała. Natrętnym pasmem myśli rozmazanym przez chłód deszczowej nocy.
Czuję się pewnie tylko wtedy, gdy mogę nagle zniknąć. Rozwiewam się szybko, ale niejaką przyjemność sprawia mi świadomość zostawiania maleńkich, trujących śladów na delikatnym nabłonku wspomnień.
Kropelki
            kropelki
                        kropelki
                                    mocnej wody.
Z nowych rzeczy tylko jedno - zaczęłam lubić akwaforty.

*


Kolorowe światy hodowane w akwarium wyobraźni. Mózg wyjęty, zajęty, zanurzony w sztucznie barwionych falach w ramach terapii, która wyzwala od zszarzałej codzienności. Tymczasowa rezygnacja z namacalności rzeczywistości na rzecz pierwotnej, przetrwalnikowej użyteczności miraży, z rzadka rzeźbiącej pragnienia i wyznaczającej kurs realności.
Tak brzmi chyba definicja marzenia.

chwilowa lista pragnień

Chciałabym, żeby niebo zaczęło się burzyć. Żeby jakiś mały, niegrzeczny bóg zamieszał patykiem znalezionym na leśnej ścieżce w kotle chmur. Żeby zniszczył kopułę, rozdarł stalowoszarą materię, zalał świat kroplami deszczu i strumieniami elektronów. Chciałabym, żeby nieodpowiedzialnie uwolnienił bezzasadną wściekłość świata. Żeby obudził drzemiącą bestię i pozwolił poczuć budzący dreszcz oddech natury na karku. Chciałabym zachłysnąć się szaleństwem żywiołu, aby ukoić własne myśli i zyskać chwilę spokoju.