myśli rozsypane


'Into the streets of your mind
I get lost once in a while'

Poranna szaruga przeczesuje barwne grzywy nieco stłamszonej w tym roku jesieni. Przydrożne drzewa strząsają z koron intensywność żółci. Poderwane przez wiatr iskierki barw eksplodują w powietrzu, po czym opadają z miękkim plaśnięciem. Taplają się w kałużach i nie zwracają uwagi na ludzi ślizgających się na upłynnionym złocie. Dwunastocentymetrowe obcasy naturalnie wyostrzają zmysł równowagi, a w razie potrzeby mogą pełnić funkcję czekanów. W związku z tym problem chwiejności pionowej postawy ciała dotyczy mnie w mniejszym stopniu,chciałoby się jednak zapytać przechodniów, co sądzą o tak destabilizującym przebiegu ewolucji.
Zastanowiłabym się nad tym dłużej i może nawet zaczęła przeprowadzać sondę uliczną, ale rozpraszają mnie mokre liście klejące się do myśli. Skupiam się na lepkości wyobrażeń rozświetlonej złotym pyłem, który zaczyna sypać się z drzew dendrytycznych. Aha. To znak. Zaraz zacznie się szalony pęd..
..na autostradzie skojarzeń, uświadamiam sobie, że często myślę o umyśle, wykorzystując współczesny model atomu. Roztańczone funkcje falowe, prawdopodobieństwa, rozmycia, niespodziewane tunelowania przez bariery potencjału. Ściśle określone stany podstawowe stereotypowego postrzegania, które rozszczepiają się pod wpływem impulsów z zewnątrz. Czasami wystarczy znaleźć się w odpowiednim polu zdarzeń lub ludzi, by poziomy istnienia przestały być zdegenerowane.
Tak właśnie przeplatam myśli o 7 rano - wykręcam znajome obrazki, gnę, tłukę i rozsypuję. Zapewne w sposób niezrozumiały dla kogoś, kto przypadkowo zaplątałby w gęstwinę subiektywności. A na zastanowienie nie ma czasu, bo o 7:01 już przeskakuję na zamknięcia światopoglądowe i koszty alternatywne. Świadomością usiłuję usprawiedliwić ograniczenia każdego modelu, ale przypomina mi się myśl zapisana wczoraj na skrawku.. dysku twardego: "Jestem świadoma zmiany stanów spinowych mojego organizmu. Niektórych, rzecz jasna. Świadoma subtelności i nadsubtelności problemu. Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić taką samoświadomość?"
I już wiem, że faktycznie mam problem ze zbyt częstym ograniczaniem rozumienia świata do fizycznych modeli. Uruchamia się jednak syndrom Scarlett O'Hara. Pomyślę o tym jutro, bo teraz czarnym kabelkiem biegnącym z żółtej torebki do uszu płynie krystaliczna muzyka, z której wyłania się obraz dłoni pianisty. To mnie zawsze rozprasza. A gdy po chwili w umyśle zaczyna wibrować miejscami leciutko rozmruczany głos i widzę dokładnie usta tuż przy siateczce mikrofonu, śmieszne abstrakcje ulatują. Jakie jutro? Jest tylko teraz.

Aktualnie: Mgła, drugi wieczór z rzędu informuje uprzejmie strona startowa, a ja się głowię, skąd skubana wie, że pod powiekami wciąż rozległe zamglenia.

pejzaż jesienny


Niekończąca się kolejka ludzkich istnień wije się jak rzeka w górskim krajobrazie. Nie dostrzegam sylwetek większości postaci, ponieważ ściskane przez perspektywę, zmieniają się w rozmyte plamki. Ci stojący najbliżej nie mają twarzy, kontury ich ciał skrywają bezkształtne ubrania. Wyraźnie widzę jedynie dłonie. W palcach o zbielałych kostkach ściskają kurczowo potłuczone życia.
Każda kropla ludzkiego potoku wygląda tak, jakby czekała na następne (do zużycia lub zmarnowania).
Próbuję wyostrzyć rysy twarzy poszczególnych osób. Chciałabym sprawdzić czy w oczach mają pustkę i rezygnację, czy może nadzieję, że z istnieniem jest jak z butelkami zwrotnymi: wszystkie nieszczęścia i życzliwości można wymienić na kilka kropel soku z drzewa życia.

Dopiero na zażółconych ulicach, w szpalerach złotych drzew dostrzegam grozę zalewającą obficie fioletem obraz myśli. W tylu rękach potłuczone szkło. Na wielu odłamkach błyszczą drobinki krwi, potu i może łez.
A gdybym przestała być obserwatorem?
Nawet jeśli jakimś cudem trzymałabym maleńki flakonik - wyszczerbiony, porysowany, z drobnymi pęknięciami, ale przecież jeszcze całkiem szczelny - to i tak z wrażenia upuściłabym go i potłukła.
(A najchętniej postawiłabym buteleczkę na najbliższej skale i wyszła z kolejki. Wyobraźnia podpowiada mi, co kryje się tuż za brzeżkiem ramy. Tam, tuż za granicą obrazu chcę być.)

~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Jutro, od samego rana, maluję wyłącznie żółtym i zielonym, a jeśli zajdzie potrzeba odrobiną jasnego błękitu.
A dziś? Wieczorem koloruję świat poza konturami rzeczywistości.

pękające lodowce


Nagle w środku nocy wschodzi słońce i wszystko zalewa ciepło letniego popołudnia. Strumienie światła mieszają się z myślami, radośnie falujące dźwięki zatapiają przestrzeń umysłu. Wstrzymuję oddech i znikam pod powierzchnią świadomości.
Wynurzam się z blaskiem słonecznym w kącikach ust, zaplątana w wielobarwne wstęgi rozwarstwionej tęczy.
Tafla myśli płonie. Jęzory ognia liżą nawet odległy horyzont zmysłów. Podpalony lont widnokręgu zatacza krąg, inicjując eksplozję czucia.
Nie ma już lodu.

mirror mirror


Najpierw zaczyna być przeraźliwie zimno. Gdy wybór jest zerojedynkowy, czasami gaszę wewnętrzny ogień, by nie doprowadzić do pożaru. Szron pokrywa usta, więc wypuszczam z nich tylko szkliste, gładkie słowa. Szadź osiada na światłowodach, którymi oplótł mnie świat. Paczuszki informacji ślizgają się przy każdym odbiciu i nawet jeśli docierają do celu, są w stanie wydyszeć ledwie połowę treści. Nawet satelity geostacjonarne drżą, gdy dociera do nich chłodna fala próbująca połączyć mnie z rzeczywistością.  
The number you are trying to reach is currently unavailable. Please, don't try again later.
Nie trzęsą mi się dłonie, po prostu przestaję je czuć. Skostniałymi palcami trudno krzesać iskry. I o to właśnie chodzi.
Głęboko pod zmrożoną skorupą bezczucia żarzą się pokłady życia. Przebiję się przez warstwy lodu i rozniecę ponownie płomienie, gdy oddech znów stanie się ciepły.

minimalistycznie vol.3



Uchylam drzwi nowego dnia
   oparta o framugę wypijam kilka łyków kawy
   i podglądam przed świtem
   szaroniebieskie spojrzenie poranka wyłania się spod powiek nocy
   jeszcze zamglone, a już błyska drapieżnością
 
   uśmiecham się kącikami ust i lekko mrużę oczy
      takim cię lubię

Otwieram szybkim ruchem na oścież

      No chodź!

minimalistycznie vol.2


jak minął dzień, pytasz
   łowię myśli w sieć umysłu
   wiję pajęczynę zmysłów

~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~

   uzmysłowić sobie, co znaczy uzmysłowić
   a później to wysłowić

mgiełka


Brakuje mi nieba. Ostatni raz czułam je przezchmurnie, gdy po raz pierwszy zawiał lodowaty wiatr. Lekko pofałdowane szyby odbijały promienie zachodzącego słońca, a ponad taflami szkła sunęły ciężkie masy ciemnego błękitu nabrzmiałe śniegiem. Uchwyciłam piękno zawieszenia na krawędzi.. Zasnęłam, mocno czując świat.
Obudziłam się już w innej rzeczywistości. Czasami się tak zdarza. Chwila nieuwagi i natychmiast chaos o nieobliczalnych oczach szaleńca zaczyna tasować wymiary uniwersum.
To, w czym nas zanurzono, nie jest zimą. To tylko zimne dłonie oraz płaty śniegu ciążące zielonym drzewom i szarym ludziom. Brakuje zmrożonego oddechu i sterylnej czystości chłodu. Pojawiła się za to lepka kopuła chmur, która wilogcią przygniata ramiona codzienności.
Napęczniałe myśli spływają na dno czaszki i tworzą małe bajorka.
Mam ochotę pozamieniać je w kałuże i biec boso rozpryskując krople na wszystkie strony. Światło załamujące się w drobinkach wody nie wydobyłoby z nich głębi, ledwie kilka promieni radości.
Skąd wezmę ostre światło?
Od rana rozgrzebuję palcami chmury, tworząc tunel do nieba. Słońce zdąży się przebić do mojego świata.

minimalistycznie

drżenia

256 ton


Lustruję ulicę.
Przemoknięte gołębie stroszą wszystkie odcienie szarości. Witryny sklepowe pomalowane w tym sezonie kolorami pozbawionymi pigmentu łypią szklanym wzrokiem na przechodniów. Stalowe niebo sunie nad rzekami asfaltu jak zawsze wiernemu swojej nijakości.
Pojedynczy ludzie nagle zapalają się i ostrzeliwują niebiosa jarzącymi się wściekłą czerwienią flarami. Bogowie otwierają parasolki, odwracają wzrok od poszarpanych, zakrwawionych chmur i spokojnym krokiem zmierzają do niezdobytych twierdz wieczności. Końca świata dzisiaj nie będzie.


O świcie ktoś podpierdolił żywe barwy rzeczywistości. Mam nadzieję, że dobrze wykorzysta pełną paletę i stworzy maleńki, przesycony świat nieumiarkowania.*
Tymczasem przyszlo nam przeżyć w 256 tonach szarości. Ciężko i niespokojnie. To dlatego wyobraźnia zaczęła wysadzać w powietrze przypadkowe osoby. Dlatego na każdej dotkniętej powierzchni wiły się spływające z paznokci amarantowe wstęgi. Trzeba się bronić przed amatorami wysysania kolorów.

*który natychmiast ulegnie autodestrukcji.