I see through the scars

Rozczłonkowany umysł spoczywa w niepokoju. Niedbale rozrzucone kawałki po wiwisekcji walają się wszędzie, więc swoim zasięgiem obejmuję naprawdę imponującą przestrzeń... tylko na ile to wciąż ja? Pytanie zasadne, ponieważ jak dotąd w obrąb ja mogłam wciągnąć dosłownie wszystko, akceptując jednocześnie dowolne sprzeczności. Nigdy nie odczuwałam potrzeby bycia spójną, ponieważ na którymś z poziomów meta (meta meta meta... ja, choroba spiętrzonych metafor) potrafiłam siebie scalić. A teraz... wciąż gubię nowe fragmenty i naprawdę nie mam ochoty po nie wracać. Obojętnieję, a to może zaburzać ciągłość historii umysłu.
Przy bardzo niekorzystnych splotach okoliczności w głębi umysłu blizny wspomnień otwierają się i z powstałych szczelin wypływa czarna maź. Umysł musi oddychać. Ideami, pomysłami, tajemnicami, niewiadomymi, światem, ludźmi, muzyką, słowem... Bardziej pierwotna część ma jeszcze skrzela, które natychmiast powleka oleista ropa ciemnych emocji. Duszę się od wewnątrz. Nie potrafię niczego wchłonąć z zewnątrz, za to obficie wydzielam z siebie lepką czerń, którą znaczę wszystko
dookoła. Zostawiam ślady swojej obecności jak ranna zwierzyna. Nie chce mi się zacierać tropów. Nie chce mi się sprzątać.
Maź jest łatwopalna. Jedna chwila i spalę wszystkie mosty.
Już dawno nie miałam ochoty na gest pozbawiony jakiegokolwiek znaczenia.

skonstatowała

Wchłonę każdą porcję ciemności.

gołębie


Moje życie to jedna wielka koincydencja. Czasami myślę, że patologiczne wręcz analizowanie rzeczywistości jest odpowiedzią na niepohamowaną skłonność do syntetyzowania.

Zaczęli irytować mnie ludzie, którzy poznając, dodają po prostu fragmenty. Świadomi swojego dostępu do ograniczonego wycinka, prawdę utożsamiają ze znajomością wszystkich faktów. Są niezdolni do wyciągnięcia głębszych wniosków z lęku przed posądzeniem o stereotypowe myślenie lub ze strachu przed (nieakceptowalnie dużym) błędem.
Po osiągnięciu mojego stopnia rozpadu... rozkładu, rozczłonkowania, rozwarstwienia, rozszczepienia, roz... człowiek zaczyna doceniać syntezę.

Znalezisko


Na sztucznej pożywce wyobraźni hodujesz mity na swój temat - narządy do przeszczepu, który nigdy nie będzie miał miejsca. Pobierasz tkanki z setnych części prawd o sobie i modyfikujesz je, wzbogacając o zewnętrzne (i wewnętrzne) wpływy. Wzbogacasz tak, jak wzbogaca się uran.

4.09.2007 21:45
Kiedyś okrojoną wiedzę nadrabiałam zajebistą intuicją.

lawina


Scribo ergo cogito, zamiast cogito ergo scribo. 
Zapisane zdanie staje się kamieniem wywołującym lawinę. Nie pomyślałabym wielu myśli, gdyby nie poprzedzało ich zapisanie kilku słów. Pisząc, porządkuję się, skojarzeniowo rozgałęziam roztropniej poprzez spowolnienie raz po raz błyskających w umyśle koncepcji.
Jestem zatrważająco prosta w opisie. Mam charakterystykę neonówki.

rozgałęzienia


Gdybym myślała  linearnie, łatwiej byłoby mi się wysławiać.
Jak dobrze, że łatwość nie jest istotną kategorią.

zwierzęcy magnetyzm i koleiny rzeczywistości


Odtwarzam się cała z kasety magnetofonowej. Nawet sny w nocy - bo przecież zawsze jest noc, biała czy czarna oślepia tak samo -  wzrastają na zardzewiałym szkielecie przyciętych powtórek. Znacząca oszczędność taśmy, gdy nie trzeba rejestrować nowości.
Dni odtwarzam zgodnie z listą ścieżek skrupulatnie wypunktowanych na drugiej stronie wkładki, a
gdy kończę, nad ranem wkładam się do łóżka pod parapetem (znowu przemeblowałam w ramach kolejnej mrożkowej rewolucji, a teraz mi się nie chce przesuwać regału na właściwe miejsce). Kiedy rozciągnę się od nad do pod, ustalę górną i dolną granicę, czuję się bezpiecznie, przynajmniej w jednym wymiarze. Myśli ściekają powolutku na jednakowy poziom i poruszają się wyłącznie horyzontalnie. Czasami miło popatrzeć na ślady, które zostawiają na płaszczyźnie: chaos ściśnięty za antyramą albo przyciśnięty szkiełkiem nakrywkowym mikroskopu, zależnie od tego czy znajdę się w silniejszym polu grawitacyjnym sztuki czy nauki.
Szkoda tylko, że ciało się nie rozluźnia. Leży zwinięte w ciasny węzeł. Najmocniej zasupłane mięśnie grzbietu napinają się okresowo od wielu lat. Przy niekorzystnym splocie problemów przewlekłych z ostrymi zmieniają się w kamienie i ciągną na dno, przyspieszając zanurzenie w nieświadomości. Jedyne podczas wsiadania do auta czuję chwilowe odprężenie i momentalne rozluźnienie począwszy od mięśni czworobocznych przez najszersze grzbietu, prostowniki aż po pośladkowe. Nic mnie tak nie relaksuje i nie uspokaja jak prowadzenie samochodu.
Szkoda, że tak późno to odkryłam. Jako kierowca rajdowy byłabym najspokojniejszym człowiekiem na Ziemi.