!*


Tu nie ma życia. W myślach i słowach. Życie jest poza. Tętni podskórnie.

Życie się wdycha się. Życie się wydycha.
Rytm oddechów jest wyznacznikiem - łamany i przywracany. Szybkie zmiany tempa. Można iść równym krokiem bez zadyszki. Można poznać spektrum od bezdechu przez paniczne duszenie się, miarowy oddech po hiperwentylację. Przedział jest otwarty po stronie głębokości oddechu.

Życie się wypluwa. Życie się połyka. Jedno i drugie z nieskrywanym wstrętem. Jedno i drugie z niewyrażalnym zachwytem. I to jest piękne.

Życiem się zachłystuje. Życiem się rzyga. I to nie jest przyjemne.
Zaaspirowane do dróg oddechowych życie gnije, a pneumokoki tańczą dziki plemienny taniec wokół ogniska płonącego gorączką. Wtedy życie nas pali, a plwocina pozostawia niesmak w ustach.
Zwrócone życie przyciąga z ogromną siłą, dlatego prędzej czy później taplamy się w wymiocinach, próbując wetrzeć je z powrotem pod skórę.
Obrzydliwe. Konieczne, gdy chce się żyć.

Życie się zarzyna.
Każdym zaniechaniem, które wprowadza w stan anabiozy. Trzeba wtedy szklanym wzrokiem rejestrować, jak rozpłatane wzdłuż cielska życie broczy strachem.
Życie się wskrzesza.
Każdym wyborem. Choć rzeczywistość wcześnie uczy, że nie ma wyborów dobrych i złych. Gdy każde możliwe działanie pozostawia wstręt, uczysz się, że każdy wybór jest dobry i zły. Uczysz się, że każdy wybór uczy.
Zaczynasz rozumieć, po co przodkom były wybory właściwe. Ideały i zasady są jednym ze sposobów podejmowania decyzji. Człowiek honorowy nie jest szczęśliwy w sensie zadowolenia, ale ma uzasadnienie i poczucie zgodności, które usprawiedliwia czyn. Nie myśl jednak, że to jest łatwa droga. A jeśli, Przyjacielu, odrzucasz tradycję, znosisz reguły, bądź przeklęty. Tłumacząc na język współczesny: radź sobie sam. Tłumacząc na bardziej współczesny: wypierdalaj z osady ludzi mających oparcie, skoro sprzedałeś tratwę za odrobinę pozornej swobody w odmętach. Pamiętaj, że nie wybrałeś łatwej drogi.
Niezależnie od obranej ścieżki człowieczeństwo usiane jest belkami wartości, na których można się potknąć. To czy jest to znana kompozycja, czy indywidualna wariacja na podobny temat, ma znaczenie drugorzędne. Życie nic sobie nie robi z etycznych kategorii. W czasie gdy świadomość zajmuje się moralną obróbką, życie tętni w swej złożoności. Proste, prawda? Zbyt proste.
W życiu zbyt wiele się przeplata. Nawet pasemka myśli i słów mogą tworzyć własny wzór. Aksjologia zaburza tętniący ścieg. Gdy dotyka się rzeczywistości, gdy wgryza się w życie, niczego nie można rozdzielić.

Na koniec powiedziałabym, że życie się przeżywa, ale to stwierdzenie raczej  nie ma przyszłości.

_________________________________________________________________
* w wolnym tłumaczeniu "!" znaczy "pean" lub "wyraz miłości do"

usłyszane | zapisane, bo rezonujące



- Trudno jest milczeć. To mi się nie udało.

- Czemu człowiek ma milczeć?

- Aby usłyszał melodię ludzi wokół siebie.

- Co ludzie śpiewają?

- Gdy jesteś wśród ludzi, to słyszysz ich melodię. Ona unosi się nad nimi jak aromat. Gdy będziesz milczał, to usłyszysz swoją własną melodię.

- Milcząc?

- Milcząc.


"Rok diabła"
scenariusz i reżyseria: Petr Zelenka

shell


Istoty szczelnie zamknięte w skorupach szukają uporczywie szczelin w słowach. Pęknięć, z których można wyciec.  Rozcięć, przez które można upuścić trochę siebie. Szukają jamek w ciałach i myślach innych, w których można zatopić język i posmakować czegoś więcej niż tylko obcości.
Gryzą nadgarstki znienawidzonej odrębności, ale matka natura w drodze ewolucji kulturowej stępiła ostrość kłów.  Gładka skóra nie poddaje się woli.

Zresztą

jakiej woli?

Wola walki zawieruszyła się w sterylności lśniących wind biurowców. Rozpłynęła w miękkości kanap. Wyzionęła ducha, złamana ostatecznie na kołach zamachowych rowerów treningowych.
W kremowej przytulności  sypialnianych ustroni nie ma już dla niej miejsca. Nie pasuje do wystroju wsuniętego sprytnie przez współczesny świat między tony błyszczących stron makulatury.  Łagodne zatoczki prywatności przekształcane są zgodnie z wyszperanymi wytycznymi w pilnie strzeżone rezerwaty odpoczynku. Jakby ostrokoły żaluzji czy kurtyny rolet mogły odtworzyć refugium intymności.
Opancerzone stworzenia zawijają się w cuda przemysłu tekstylnego, dokładając dodatkową warstwę złudnej wielobarwności. Kolejna metoda odseparowania więdnącej osobowości. Chude rączki samoświadomości niestrudzenie uderzają w ściany łupiny, wystukując słabo rytm wnętrza. Czasami wzmacnia go nocna cisza. Wtedy wywołuje nieprzyjemny dreszcz. Drżenie wstrząsa pobrużdżonymi grzędami pól wyobraźni i generuje obraz zwisających z sufitu kokonów wkomponowanych w konstrukcje energooszczędnego oświetlenia.
Senne mary - szepczą stwory i unieważniają znaczenia machnięciem odnóżna. Bogowie własnych światów mają bogaty repertuar wystudiowanych, precyzyjnie wymierzonych gestów, żeby pazurkiem przypadkowo nie uszkodzić wnętrza oprzędu.

( ~ )


Drobiazgi i dygresje nanizane na sznureczek pamięci, związane supełkiem spójności, dopiero w ciągłości nadanej w umyśle zyskują wagę. Kolejne myśli wynurzają się z nieprzewidywalnych wód skojarzeń. Dalsze fakty, zdarzenia, znaczenia wypływają unoszone przez łagodną falę codzienności.
To wszystko następuje już po zaistnieniu, po zatopieniu życia w relacyjności.
Interakcja ze światem, z człowiekiem może trwać bardzo długo, ale zogniskowanie, które doprowadza do bycia w sobie i poza sobą jednocześnie jest na ogół momentalne. Najmocniej odczuwalne, gdy dotyczy świadomych bytów wpadających nagle do przestrzeni pomiędzy. Tak objawia się

            porozumienie

Rozbłysk pamięci w spojrzeniu. Iskra rozpoznania na przecięciu wzroku. Chwilowe znieruchomienie, jakby tylko to połączenie  miało znaczenie. Znika świat. Znika czas. Jesteśmy. Dopóki rzeczywistość nie wepchnie nas brutalnie na dawny tor, trwa

            porozumienie

Napad narastającego śmiechu. Powietrze głośno wibruje, znajdujemy częstotliwość rezonansową i już nie możemy się uspokoić, wzajemnie wzmacniając gasnące salwy radości. Impuls wywołujący lawinę nigdy nie był istotny. Dopóki podsycamy ogień, trwa

            porozumienie

Odległość dzieląca obce istnienia zmniejsza się w tempie kroków, stawianych nieco ostrożniej na topniejącym śniegu. Dystans niespełna dwóch metrów przecięty spadającymi soplami lodu roztrzaskującymi się na chodniku pomiędzy nami. Gwałtowne zatrzymanie dwóch ciał. Dwie pary oczu śledzące rozpryskujące się drobinki. Dwa spojrzenia podnoszące się na wpół świadomie, w kontakcie znajdujące potwierdzenie wydarzenia sprzed chwili.
- chyba mamy szczęście
- mamy szczęście
uśmiech
uśmiech
Poprzez koincydencję na potrzeby chwili zwaną szczęściem następuje wyjście z obcości, wejście w my. Następuje

            porozumienie

Drobnostki. Spotkania. Przypadki. Bez konieczności ostrzenia wbijają się dostatecznie głeboko.

A teraz
wyobraź sobie
zaistnienie w pomiędzy
wzmocnione dodatkowo
wcześniejszą bliskością

bo mnie brakuje słów

piekło w kolejnej odsłonie

Przychodzi w życiu taka chwila, w której "Krzyk" Muncha kojarzy się tylko z Krecikiem.

modele rzeczywistości


z 30 listopada 2008 r.


   Żyję w hipotetycznym świecie. Każde założenie, każdą koncepcję potrafię uczynić obowiązującą, mogę w nią uwierzyć, zachwycić się nią, ale w tle zawsze pozostaje świadomość odrzuconych możliwości. Czasami koegzystencja teorii quasi-naukowych nie prowadzi do sprzeczności, czasami potrafię trwać w paradoksach, tym bardziej, że mieszka się w nich dość wygodne. Mój obraz świata podlega ciągłym zmianom. Irracjonalne skojarzenie, impuls, wydarzenie, przebłysk intuicji mogą doprowadzić do przeskoku o kilka poziomów, przewartościować elementy budujące rzeczywistość. Jedna zbuntowana myśl rozszerza rebelię na cały obszar i trzeba od nowa wznosić wielowymiarowe hipotezy na chwiejnych fundamentach.
 
Można wrzucić mnie do worka sceptyków. Ciągłe niszczenie lokuje mnie wśród nihilistów. Dopełniając całość o bardziej estetyczny wymiar, można mnie posądzić o dekadenckie ciągoty. Nie zdziwi mnie poszukiwanie racjonalnych aspektów mojego postrzegania rzeczywistości, ale czy będąc człowiekiem, potrafię zdobyć się na czystą racjonalność? Każda nauka bazuje na założeniu racjonalności i obiektywizmu. Mogę przyjąć to założenie, mogę nawet w nie uwierzyć, mogę je pokochać, co będzie najwyższym wymiarem akceptacji, ale nie zapomnę o jego ulotności.  Jestem człowiekiem i jak każdy człowiek dysponuję zbyt małą ilością informacji, by postępować racjonalnie. Racjonalizuję. Analizuję. Przeprowadzam ciągłe sekcje zwłok martwych już wyobrażeń na temat świata i wciąż tworzę nowe, bazując na dostępnych danych. Przetwarzam, to lepsze słowo. Pomimo całego egocentryzmu trudno mi uwierzyć w boskość swej natury, więc creatio ex nihilo nie wchodzi w grę. Czy już pojawiła się wewnętrzna sprzeczność? Trudno mi uwierzyć, a rzekomo mogę wierzyć we wszystko... Moja wiara zawsze nierozerwalnie wiąże się z wątpieniem. Błąd jest być może czysto semantyczny – pojęcie „wiary” od początku niepotrzebnie komplikuje sprawę. Pisząc wierzę, mówię, że założenie poparte jest wewnętrznym przekonaniem, ale nie będę sobą, jeśli w chwili jego pojawienia, nie podważę go.
 
Taka jest moja wiara. Takie jest moje postrzeganie świata. Na ile zdeterminowane jest czasami, w których żyję? Na ile przesiąknięte jest postmodernizmem? W jakim stopniu wynika z indoktrynacji? To temat na odrębną notkę.
Pozostaje jeszcze jedno pytanie – czy moja rozczłonkowana przez układy odniesienia wizja świata czymś różni się od wizji innych ludzi?
Tak i nie. Nie, ponieważ wszystkie dziedziny wiedzy – od filozofii począwszy, poprzez fizykę, psychologię, biologię, chemię, socjologię aż po najbardziej abstrakcyjny język matematyki i próby racjonalnego
ujęcia boskości w teologii – bazują na modelach. Żaden człowiek, żadna grupa ludzi nie potrafi objąć umysłem całej rzeczywistości, nawet na poziomie elementów składowych, nie wspominając o rządzących nią prawach. Tworzymy teorie, obrazy, opowieści o otaczającym świecie, których zadaniem jest pomoc w zrozumieniu. Dostosowujemy metody do indywidualnych i gatunkowych możliwości poznawczych.
 
Z drugiej strony część ludzi utożsamia modele z samą rzeczywistością. Mniej lub bardziej przypadkowo wybiera hipotezy i pozostaje im wierna. To równorzędny sposób postępowania. Zapewne zdrowszy dla psychiki, dający poczucie stałości, bezpieczeństwa i podstawowej wiedzy niezbędnej do przetrwania i trwania. Ja nie potrafię się w nim odnaleźć, a jeśli się odnajduję, to nie na długo.
 
Poniekąd wydaje się to naturalne – jestem efemerydą, krótkim rozbłyskiem, którego naturą jest zmienność i przemijanie. Jak mogę odnaleźć się w stałości?

o trudnościach nie meldować


Cały problem polega na tym, że kiedy coś pomyślę/wyobrażę/pojmę, staje się to oczywistością. Gdyby tylko dla mnie, byłoby to naturalne, ponieważ wszystko, co zrozumiane, staje się łatwe. Mam jednak tendencję do projektowania mojego poczucia na innych ludzi, co skutkuje utratą sensu podzielenia się tym.
Brak mi różnicującego narzędzia, kryterium, grupy odniesienia.

Braki są żywą, twórczą siłą.
Optymistyczne konkluzje i otwarte zakończenia są pożądane.

oddech


Myśli opuszczają umysł z pominięciem słów.
Wdech.
Wydech.

pociąg osobowy


Przemykamy.
Ciasnymi korytarzami myśli.
Wąskimi uliczkami wspomnień pełnymi zacienionych zaułków.
Przesmykami w tłumie wypełniającym po brzegi duszne pomieszczenia.
Kluczymy między stolikami, brzęknięciami, napadami śmiechu.
Muzyka wplata się nam we włosy, tak jak wijący się papierosowy dym przeżera ubrania i zakurzone drzewka płuc.
Jesteśmy martwą naturą.
Bardziej martwą niż krzesła i parkiety.
A przecież oddychamy sobą wzajemnie.
Złudne my. Narracyjnie najbardziej kłamliwa osoba. Przecież nie ma nas. Jest tylko oni. W tym ja i ty.
Najbardziej lubię ty. Wtedy zwracam się bezpośrednio do siebie, pomijając grzeczności i ukłony. Czasami w ty pomiajam kształty i wygładzenia. Wtedy ty bywa treściwe. Wewnętrznie. Uzewnętrznione ty wylewa się z popękanych naczyń formy.
Wy właściwie nie istnieje, ponieważ czuję potrzebę bycia we wszystkim, o czym mówię.
On ona ono czyni mnie Światowidem. Namaszczam się na wielo-bardzo-twarzowe-bóstwo, czasami pożyczając cudze maski.
Ja. Ja jest jakieś takie... cząstkowe. Jakieś takie zwyczajne. Ja jest jakieś takie.
Ja. Jaka ja. Na ja-wie ja-śnie-je ja-ma.
Bzdura.
Jatka
Ot co.

kropla


Nieruchomy wzrok wbity w przestrzeń. Kropelka światła w mroku obrysowuje krawędź źrenicy. Ciemność zagęszcza się w kręgu, kotłuje. Stopniowo wyłania się z niej esencja doskonałej czerni. Dziurka powolutku zaczyna absorbować otoczenie. Wysysa kontury rzeczywistości, chłonie barwy, łapczywie spija wypukłości. Spojrzenie sięga coraz dalej, prześlizguje się po wymiarach i pożera wszystko, co leży w jego zasięgu. Źrenica rozrasta się, ciemność penetruje każdy skrawek przestrzeni. Przenika w głąb oka i  kanałem wzrokowym sączy się do mózgu. Miękko wyściela zakamarki, oplata ciałka neuronów dodatkową osłonką. Zaburza kolejne fale depolaryzacji...

Na sklepieniu umysłu zbiera się migoczący punkcik. Raz po raz skrzy się wszystkimi kolorami tęczy. Rośnie, uwypukla się, ciąży. Kropla szaleństwa nieruchomieje w chwili zrównoważenia. W wyniku drobnego wstrząsu odrywa się i wybuchając feerią barw, rozświetla falującą łagodnie taflę myśli. Wpadając, rozpryskuje się. Okręgi rozedrganego zaburzenia rozchodzi się po powierzchni. Barwne wstęgi przenikają rytmicznie marszczące się warstwy świadomości, oplatają je, wygładzają nierówności.

Umysł iskrzy.

Ze znanej rzeczywistości niespodziewanie pączkuje nowy świat – całkowicie wyobcowany wszechświat wnętrza.

Na czas równy mrugnięciu zapada ciemność.
Wyłania się dźwięk tysięcy kropel uderzających o bruk. Deszcz rozprasza światło latarni ulicznych. Cienie i lęki nocy gnieżdżą się w każdym pęknięciu murów, ścielą pod stopami jedynej żywej postaci w okolicy. Dreszcz wstrząsa jej ciałem, zmusza do biegu. Strugi wody zalewają oczy, ubranie lepi się do skóry, nieco krepując ruchy. Bose stopy roztrzaskują kałuże, ślizgają się po kocich łbach.
Uliczka zwęża się, fundamenty budynków trzeszczą, próbując się przemieścić. Ściany kamienic nachylają się, zwężając szczelinę, przez którą podejrzliwie łypie pochmurne niebo. Powieki murów domykają się, wygięte latarnie splatają u szczytu ramiona, tworząc powykręcane żyrandole. Postać w zarastającym korytarzu pochyla się, rozkłada ramiona, dłonie  przesuwają się po nierównościach szorstkich kamieni, drapią powierzchnię, napierają bezskutecznie.
Nagle tuż obok uchylają się niewielkie, półokrągłe drzwi. Skulona sylwetka dopada do nich, przeciska się. Furtka zatrzaskuje się.

Postać osuwa się po ścianie, kucając i chowając twarz w dłoniach.
Kolejny zaułek.
Instynktownie wyczuwając ruch, podnosi wzrok.
Dłoń w czarnej rękawiczce zapala zapałkę. Mężczyzna w smokingu uśmiecha samymi kącikami ust. Lewą ręką sięga do wewnętrznej kieszeni i spokojnie wyjmuje rewolwer.
Elegancko, myśli postać.

Huk wystrzału.
Ciemność.
Na czarną, wypolerowaną podłogę spada kropla krwi. Po chwili dołączają kolejne, upadając z coraz większą częstotliwością.
Postać podnosi pochyloną głowę i czując spływającą po skroni strużkę, spogląda w wysokie lustro. Poszarpana dziura nad prawym okiem. Nie boli.
Fizyczny ból już nie dotyczy umysłu. Świat poza ścianami czaszki przestał istnieć, nie może więc ranić. Umarli nie powracają z grobu. A jeśli jednak...
Jeśli tak, to zamorduje go jeszcze raz.
Uśmiecha się.
Ponownie zaszyje się w własnej przestrzeni wewnętrznych wymiarów i będzie zabijać odradzający się pasożytniczo zewnętrzny świat.
Odbicie spogląda z politowaniem, po czym siada na kanapie w głębi zwierciadła.
      To się nie uda, mówi, zapalając spokojnie papierosa.
      Zamknij się!
      Zachowaj choć odrobinę klasy.
      Miałaś zniknąć razem ze światem, pieprzona logiko!
      Doprawdy? Zawsze twierdziłam, że karmienie się płonnymi nadziejami nie wyjdzie ci na dobre. I przestań krzyczeć. Nie histeryzuj, powściągnij emocje, zanim znów staniesz się wulgarna. Za tobą jest kanapa. Dość wygodna. Odpręż się.
      Pozbędę się ciebie. A poza tym dziękuję za troskę, postoję.
      Ten ton podoba  mi się dużo bardziej. Dobrze wiesz, jak się mnie pozbyć. Nie morduj świata. Zabij siebie.
      Mnie. Ciebie. To bez różnicy.
      Nie powinnaś się do mnie zwracać per ty. Jesteś odpowiedzialna za tę pretensjonalną dezintegrację. Ja, ty, ... Po co to komu? Wszystko zamyka się w jednym ja. My, ty, wy, ona, on, ono, oni wszyscy. Wydaje ci się..
      Przejmujesz moje nawyki? Moje marne formy?
      Jestem tylko częścią ciebie. Wystarczyło wziąć diamentowy nożyk i komórka po komórce rozdzielać skłębioną osobowość.
      Rozczaruję cię, o sterylności intelektu. Na węzeł gordyjski jest tylko jedna metoda. Nie uwzględnia zagłębiania się w szczegóły.
      Co za brutalność wyobrażeń. Za często ze mną obcowałaś.
      Naprawdę myślisz, że podział przebiegał wzdłuż tak prymitywnej linii? Łudzisz się, że jesteś nieskalana emocjami, naiwnością? Nie obejmujesz nawet w całości pierwiastka ratio. Co za nieprzeciętna głupota rzekomo rozumniejszej...
      Ktoś musi być nieprzeciętny. Z braku konkurencji jestem to ja.
      Nie jest tak, że po prostu na siebie wpływamy. Jesteśmy tym samym. Gdybyśmy się zamieniły miejscami, nikt nie zauważyłby różnicy. Od czasu do czasu wybieramy odmienne formy, ale nie jak bliźniaczki. Jesteśmy jednym. Nie jako części jedności, a współistotne kopie.
      Nie sprowadzaj wszystkiego do odcisków palców. Czujesz, że forma jest ważna. Zintegrowana z każdą z nas z osobna. Zamiana ról, choć – nie przeczę – możliwa, nie byłaby łatwa. Tylko, powiedz mi kochanie, co wtedy stanie się z prawdą?
      Rozczarowujesz mnie. Każda forma mieści się w ja, jeśli tylko mogła się tam narodzić lub przynajmniej zagnieździć.
      Jesteś bez serca. Gdy czysta racjonalność mówi coś takiego... Z czego się śmiejesz?
      Z zamiany ról. Ale dobrze wiesz, co mam na myśli. Maski, kreacje są formą wyrażania prawdy. Nawet kłamstwo w pewnych okolicznościach prowadzi do jej poznania.
      Zawsze miałaś talent do wyszukiwania najkrótszej drogi...
      Daruj sobie.
      Wiesz, w czym tkwi nasz problem? Mamy ten sam cel, ale dążymy do niego różnymi ścieżkami.
      Teoretycznie to powinno dać nam pełnię. Rozszerzyć możliwości.
      Zniszczymy się.
      Oczywiście. Kiedy się tak uśmiechasz..
      Kiedy się tak uśmiechasz...

Postać siada na kanapie.
Scala się. Może bezpiecznie tworzyć absolutną jedność tylko w aczasowości. Tak bardzo osadza się w sobie, że wszędzie jest u siebie. „Tak pojednana ze swoim istnieniem, że nieśmiertelna”?
Pojedyncze scalenia w ramie szaleństwa stają się przedsionkiem śmierci. Dopóki życie dzieje się poza czasem, dopóty kostucha pozostaje w atrium.
Pełną jedność można osiągnąć tylko w czasie, który w odpowiedniej chwili bierze swój diamentowy sztylecik i zaczyna rozdzielać gnijące tkanki, by zachęcić świat do przyjęcia obcej postaci z powrotem. Czas ze swym wygłodniałym robactwem staje bezsilny tylko wobec mózgu. Ten gliwieje doszczętnie za życia. Najważniejsze, by wyprzedzić czas...
   
Czerń wielokrotnie rozgałęziona w korytarzach myśli, rozpleniona w arbor vitae, cierpliwie pokrywająca pień mózgu, rozpełzła się po korze.

W rozszerzonej źrenicy błysnęła linia izoelektryczna świadomości.

sztuka* konwersacji


Stanął mi dziś przed oczami Hamlet z mózgiem w dłoni. Po chwili był to już Hamlet z własnym mózgiem w dłoni.
(szkoda, że nie potrafię malować)
Konkluzja jest oczywista - najwyższy czas na poważną rozmowę z samą sobą.
(ciągle przeprowadzasz jakieś poważne rozmowy)
Najwyższy więc czas na niepoważną, ociekającą płynem mózgowo-rdzeniowym i chlustającą resztkami rdzenia kręgowego rozmowę z samą sobą.
Zatem.

*skojarzenie zgodne z intencją autora powinno prowadzić do 'The Slaughtered Ox'Rembrandta.

czasza czasu


wiesz jak to jest
nagle robi się z niczego sierpień, drobinki czasu kompletnie wymykają się spod kontroli i już toczą się, formując ogromną kulę. kulę. kuulę. kuuulę. kuuuuulę. kuuuuuuuulę.
wypada trzynastka, więc czekasz w swoim kokonie inercji i szklanej obojętności na szumnie zapowiadane nieszczęście, by móc powiedzieć z nieskrywanym zachwytem: "co za potworna katastrofa!" lub zacmokać dwa razy, mrucząc: "fatalna sprawa, trzeba budować wszystko od nowa, od samiusieńkich fundamentów". znów miałbyś zajęcie.
ale nic się nie dzieje i żuczek o ładnie brzmiącym imieniu Chronos dalej pcha kulę gnoju. tak wygląda współczesny Syzyf. będzie się męczył po koniec czasu, a na pogrzebie zagra mu ulepszona, zmyślnie przeskalowana Wielka Orkiestra uniezależniona od godzin i dni.
i tak to jest, stary
czas sobie. my sobie. dwutorowo.
widzisz, szeregi promieniotwórcze to też jest czas, ale odliczany w ciekawszy sposób. zaczynasz, nie przymierzając, od toru i znów czekasz aż ktoś walnie Cię ołowiem w łeb. obudzi i powie, że zmarnowałeś życie, czekając na przebudzenie.
b o   T y   t e ż   s i ę   r o z p a d a s z
mówię to teraz, żeby uchronić Cię przed zgubnym wpływem ołowiu. nie chciałbyś przecież, pomimo zamiłowania do archetypowych samotników poszukujących własnej tożsamości, stać się parodią Wolverine'a mającą w szkielecie zamiast adamantium takie miękkie gówno.
mówię to teraz, żeby uchronić Cię przed zgubnym wpływem czasu. nie chciałbyś przecież, pomimo zamiłowania do chemii i cmentarnych historii z dreszczykiem, stać się kupką pierwiastków wartą więcej po śmierci niż za życia.
deja vu - nawet odbite w krzywym zwierciadle - oznacza błąd Matrixa. nie łudź się, że cokolwiek zmieni się na lepsze.
ja widzę tylko dwie możliwości wprowadzenia modyfikacji pozwalających ogarnąć rozpad:
albo zwalczasz entropię i porządkujesz porządkujesz porządkujesz
albo zanurzasz się w chaosie i rezygnujesz z jakichkolwiek przewidywań
możesz też nie ogarniać rozpadu, co stanowi łagodniejszą wersję drugiego wariantu.
łagodniejszą? skąd we mnie przeczucie, że świadomość ma zdolność intensyfikacji i moc zmieniania rzeczywistości? muszę poszukać źródła, bo przy moich deficytach wiary przeczucia mają bardzo krótki okres półtrwania.

bąbelki!


Prolog
Patrz patrz uważnie.
Przypływy i odpływy.
W otwartych listach adresowanych przeze mnie do mnie można dostrzec zarys grzbietów sensów i dolin zwątpienia.
Czasami myślę, że łatwiej byłoby zapisać znaczenia słów zaplątanych w Sieci w języku kropek porządkowanych przy pomocy prostej skali. Symbolicznie wzloty, upadki, wahnięcia, ustalenia. Po skończeniu wystarczyłoby połączyć punkty ciągłą linią - oto kontur mnie. Voila!
Brak mi jednak cierpliwości do wyskalowanego kropkowania.
Siedzę więc w wysuszonym leju, który pozostał po ostatnim aksjologicznym wstrząsie i kombinuję jak wyjść, ale wszystko ciągle drży, a obraz się rozmywa.
Próbowałam pójść ścieżką myśli, traktem analizy, korytarzem logiki. Na każdej drodze napotykałam ścianę. Rozum wyczerpał swoje możliwości w znajdowaniu przyczyn ostatniego roztrzęsionego zamglenia.
Wkroczyłam więc w przestrzeń pozbawioną wytyczonych szlaków. W przestrzeń pragnień.

Pragnienie
Pęd pnący się wytrwale po pniu możliwości. Upadający wraz ze ściętym drzewem. Spalony. Spopielony.
Wektor o zwrocie ostrzonym determinacją. Dotknij grotu a krew zaświadczy o tym czy warto.
Impuls odbierany przez wszystkie receptory. Stąd ból, rozkosz, ogień i chłód.
Plaga mikroskopijnych fal uderzeniowych zmiatająca kurz niepewności. Wybrzmiewająca echem mocy.
Dreszcz podniecenia gaszony i wzmacniany niespełnieniem. Rozżarzony oddech trawiący drogę dążenia.
Paliwo. Płynna frustracja, ciekłe cierpienie w oparach nadziei i lotnej tęsknoty.
Podskórne strumienie. Chcesz je zobaczyć w całej okazałości? Tnij wzdłuż tętnic. Wypreparuj nerwy. Rozwieś sieć naczyń włosowatych w oknie, by podświetlić je dniem. Rozłóż u stóp dywan pęcherzyków płucnych i skacz.

Epilog pierwszy
Pragnienie oświetlone neonem tęczy. Pstryknięcie palców świadomości pobudzonej spojrzeniem podpala barwny lont. Pomiędzy wolą i możliwością spełnienia rozjarzone ciało pragnienia wygina się w łuk elektryczny.

Epilog drugi
tss...
- Kto kurwa zalał ognisko?!

Epilog trzeci
Cała ta tyrada dla jednego połączenia - płuca to zmyślnie pozwijana folia bąbelkowa. Ale fajnie, nie? Ktoś przyłączy się do zabawy?