.

białe noce świadomości

piasek myśli

Na zewnątrz świat jest gęsty i lepki od emocji, które zaraz po uwolnieniu ciemnieją i fermentują. Zaczynają wieść swój całkiem autonomiczny żywot w przestrzeni pomiędzy. Zalegają, mętnieją, żywią się chorą tkanką relacji. Widzę tę bulgoczącą masę, czuję brunatną melasę, której jedynym celem jest wypełnienie moich ust, gardła, krtani, oskrzeli, płuc. Zatkać, zamknąć, uciszyć.
Wewnątrz, w apogeum lata wysycham od pergaminowej skóry po pył myśli. Gdy zamykam oczy i patrzę w siebie, widzę spękaną ziemię z utęsknieniem czekającą na deszcz. Tylko pulsowanie powiek przypomina mi, że gdzieś w głębi coś tętni pod pierwotną błoną umysłu. Wysyłam dziecko na zwiady. Mała dziewczynka w czerwonej sukience zagląda w szczeliny popękanej powierzchni. Jej oczami widzę bulgoczącą, czarną maź - cały ocean błota, na którym dryfują kry suchego lądu. Dziewczynka siada na krawędzi, a ja w jej głowie myślę, że wytworzyła się wyjątkowo marna alternatywa. Albo skwar i piasek w ustach, albo gęsta otchłań, w której toną myśli, ale trwa to tylko chwilę, bo zaraz niebo ciemnieje od masy emocji napierającej z zewnątrz na kopułę nieboskłonu.
Siedzimy więc z dzieckiem pośrodku, między dwoma bagnami, i czekamy na kolejne pęknięcie - gruntu lub firmamentu. Na rozstrzygnięcie - który odcień czerni nas pochłonie.
I wtedy przychodzi jesień, przetacza się polarnomorskie powietrze, niosąc zbawienny chłód i idę błogosławiona wśród liści złotym tunelem, łapiąc pierwszy od wiosny głębszy oddech. Pierwszy wdech rodzi pierwsze słowo. Nareszcie.
Od słów pękają kopuły. Od słów rozpadają się lądy.
Wszędzie czerń.
Nareszcie.

roztopione srebro przebudzenia

Zanurzona tuż pod powierzchnią snu, miękko dryfująca, wyczuwająca zbliżającą się do twarzy granicę przebudzenia, zatrzymuję wynurzenie. Materia snu zagęszcza się, płyn przekształca się w falę plastycznej, bezkształtnej materii. Srebrno-zimno-letnio-niebłyszczącej masy opływającej ciało.
Dotyk.
Tak delikatny, na granicy kontaktu ze skórą.
Masa miękko sunąca od stóp do głowy, otaczająca, sunąca, wypełniająca pory, łagodnie muskająca. Obejmująca całe ciało.
Rozluźnienie mięśni i myśli. Bez żadnego wysiłku pozostaję w strefie przygranicznej snu. Fala mnie zatrzymuje.
Jestem tylko czuciem dotyku. Mój umysł wypełnia srebrzyście szare, gęste, nielepkie czucie.
Dotknięte ciało z zewnątrz.
Dotknięty umysł od wewnątrz.
Dotknięcie zatrzymane w bezczasie.
Wciąż i wciąż. Trwające..

Spójność odczuwania.
Jednoczesność przeżywania.
Jedność bycia.

Aż do łagodnego wynurzenia w dzień.
Nos, otwarte usta, broda, czoło, jeszcze zamknięte oczy.
Oddech..
Otwarcie na dzień.

(jeszcze tylko poruszenie.. echo pobudzenia każdego zakończenia nerwowego, każdego receptora dotyku, jeszcze tylko...)

echo czucia wygładza nowy dzień