rozmycie bieli


Ranne poranki, poronione dni.
Rozłup czaszkę i wydłub ból z głowy.
Ból? Jaki ból?
Wymyślony. Wmyślony tak intensywnie w sploty myśli, że już wypalony w strukturze komórek nerwowych. Paznokciami wydrapany w korze mózgu porośniętej mchem.
Mchem? Jakim mchem?
Pleśnią rozciągającą ażurową siateczkę zarodników nad powierzchnią poplątanych skojarzeń. Szarawym, watowym kożuszkiem tępiącą zmysły.
Naostrz je.

Albo nie. Albo nie. Albo nie.
Jeszcze tylko dziś... rozmyję każdy kształt, rozwieję zapach, rozcieńczę smak, rozproszę dźwięk.  Roztopię się w mlecznobiałej mgle..

powidok


Trafiłam do miejsca, w którym każdy człowiek jest opowieścią wartą poznania. Gdzie ludzie płoną ogniem pasji, a kontakt z nimi rozgrzewa i pozostawia na skórze ślady po kłujących iskierkach. Co ciekawe poszczególne łuny bliżej poznanych znacznie się od siebie różnią. Tak ich teraz pamiętam

niebiesko-granatowy ogień łączący spokój i doświadczenie. powoli, ale pewnie pełznący po linii wzroku zmierzającej do celu 

odblaskowo-pomarańczowy żar ekstremów, który wybucha niespodziewanie z głośnym trzaskiem i niewyobrażalną siłą, grożąc pożarem

 prawie przezroczyste, wirtualne ogniki, zapalające się tylko od czasu do czasu. rozbudzane raz po raz, z każdym kolejnym są bardziej głodne gorących i mocnych barw, pożerają je łapczywie, rozpalając coraz bardziej umysł i ciało strzelające zawadiackimi iskrami, cieplutkie promyczki w odcieniach pomarańczu i żółci, pełgające wesoło po ich źródle i przeskakujące na otoczenie. pełne pojawiających i znikających barwnych plamek nieprzewidywalności (z których najbardziej urocze są chyba te w odcieniu lapis-lazuli)

wreszcie ciemny, prawie czarny płomień z fioletowym poblaskiem tajemnicy. dymny, niezarażający, trochę gryzący. gdzieś w głębi skrywający czerwień szaleństwa

Pamiętaj, Sae. Zagadkowość tak naprawdę jest tylko niedopowiedzeniem. W skłębionej ciemności nie ma niczego pociągającego, a wśród pozytywów żółty obrys powidoku po zamknięciu oczu to trochę za mało. Dlatego skup się na plamkach. Przecież lubisz się uśmiechać.

przekraczanie


Strach to dar będący jednocześnie przekleństwem i błogosłąwieństwem. Pod pewnymi względami jest podobny do bólu, choć niewątpliwie trudniej go opanować. Ból mknie w impulsach nerwowych i zagnieżdża się w głowie. Strach, wychodząc z głowy, przenika do krwi, przesącza się przez cieniutkie ścianki naczyń, zmuszając każdą komórkę organizmu, by nim oddychała.
O ile ból stanowi tylko informację, którą po odebraniu można zignorować lub odpowiednio na nią zareagować, o tyle strach samoczynnie aktywuje dodatkowe mechanizmy zmuszające do działania. Cała sztuka polega na nauczeniu się, jak wykorzystywać je do własnych celów.
Żeby strach stał się pomocny, trzeba go przyjąć, zrozumieć i zaakceptować. Częściowo oswoić, zachowując jednak świadomość obcowania z dziką bestią, która jest nieprzewidywalna. Nawet wtedy, gdy dyszy zmęczona, skamle cicho u stóp, podporządkowuje się woli, nie można zapominać, że w każdej chwili może rzucić się do gardła, zmiażdżyć krtań, zdławić krzyk i spłycić oddech. Trzeba pamiętać, nie po to, by uniknąć niespodziewanego ataku, lecz żeby być gotowym na stawienie mu czoła.  
Strach daje szansę na zmierzenie się z samym sobą i przełamywanie ograniczeń. A jeden z piękniejszych dźwięków wydają pękające bariery.

obsydian


W dłoni ściskam obsydianową kuleczkę. Wewnątrz niej kłębi się cała moja wyobraźnia. Stare warstwy, niegdyś kwitnące i pnące się wysoko, wyschły. Długo złuszczały się w głowie, wskutek czego teraz zalegają w formie szaro-brunatnych liści, które szeleszczą podczas zawirowań myśli. Czasami jeszcze korzystam z ich cichego podszeptu przywołującego wspomnienia. Z lekkim ociąganiem sięgam po echa przeszłości, jednak coraz częściej wybieram milczenie. Czekam aż coś zmieni się w połyskującej czarnej kulce. Obracam ją w palcach, oglądam pod słońce, wypatruję tęczowych wstęg nowych impulsów, ale wciąż nic się nie dzieje.
Potrzeba czasu i cierpliwości. Wiem, że kamień wreszcie pęknie. Wtedy jego ostrą krawędzią natnę powłokę umysłu, jakby była skórką dojrzałego owocu. Sok świeżości spłynie po palcach. Wystarczy je oblizać, by w ustach poczuć słodki smak nowych słów.

Ludzie, którzy mnie rozśmieszają, mają przywileje. Dlatego cyklicznie cytuję Pratchetta.


Spryt to tylko wygładzona forma głupoty. Niech pan użyje inteligencji.
Terry Pratchett
Kobiety częściej niż mężczyźni są raczej sprytne, aniżeli inteligentne*.  Niejednokrotnie utylitarność absorbuje i kształtuje ich intelektualne zdolności, co objawia się sporą zaradnością życiową, umiejętnością świetnego godzenia spraw przyziemnych, radzenia sobie z przeciwnościami. Jednocześnie w warunkach zabiegania może skutkować pełnym pochłonięciem przez praktyczne czynności.
Istnieje też rodzaj inteligencji nieużytkowej przejawiającej się poprzez inklinacje do myślenia o rzeczach z gruntu nieprzydatnych w codziennym życiu. Pozornie bezcelowa kontemplacja ani nie owocuje od razu konkretnym działaniem, ani nie odciska natychmiast  śladów w zewnętrznym świecie. Kluczowym elementem, umożliwiającym oddawanie się jej, jest czas. Potrzeba go dużo, ale nie aż tyle by leżał odłogiem, a jedynie zamienił się w ugór. Dopiero wtedy pojawiają się warunki, w których prawdziwy potencjał zostaje użyźniony. Zyskuje konieczne miejsce, by wrastać i rozkwitać.
Oczywiście nie mam nic przeciwko konkretnym, wymiernym działaniom, pod warunkiem, że nie kończy się na nich samorealizacja. Jednymi z najciekawszych wytworów ludzkości są te, które z pragmatycznego punktu widzenia wydają się bezwartościowe, jak chociażby piękno, abstrakcja, "głupie" pytania :].
Dlatego niech pani również użyje inteligencji.

*Za to mężczyźni częściej niż kobiety nie są ani sprytni, ani inteligentni.