rozdarcie

Pierwsze klawisze drażniące dawno zakopane uczucie. Prędkość, ciemność, mokre, lśniące ulice. Pojedyncze szarpnięcia strun, szorstki, tnący palce dotyk. Mięśnie napięte w oczekiwaniu na nieuniknione uderzenie. Drżący mur budowany z ostrych dźwięków skrzypiec. Nagły zakręt i zawieszenie w łuku. Unoszące się włoski na karku, spływające ciarki, niespodziewanie rozmazany obraz. Rozpraszany raz po raz migotliwymi światłami miękki mrok. Wznoszenie się z wzbierającą falą. ..Wyciszenie przed ostatecznym cięciem smyczków, które rozdzierając uwalniają krzyk. Zdławiony oddech zmieszany w gardle z łzami. Przebicie ściany. Roztrzaskanie emocji w drobny szklany mak. Brzęczenie i krystaliczny, wibrujący ból.
Z naruszonej delikatnej tkanki pamięci sączy się karmione wieloma zmysłami wspomnienie. Wspomnienie, które w równym stopniu dotyczy tego, co było, tego co jest i tego, co będzie.

Marzę o przeszłości i wspominam przyszłość. W furii zamazuję przeszłość i wymazuję przyszłość. Linearny czas jest złudzeniem. Realnie istnieją tylko skrzypce, dreszcze, uczucia i taniec.

* (drobny druk )

Ad. koperek.

Skoro już poczyniłam wyznanie, że życie zachwyca, to zapytam jeszcze, jak ma nie zachwycać, kiedy zachwyca.
Kiedy wśród pierdyliarda pięknych, regularnych, zadbanych, przemyślanych, wymuskanych domków znajdę takie cudo i przystanę, by się pozachwycać, by uwiecznić, by kontemplować w chwilach trwogi i drżenia. Musi zachwycać.



koperek

Widzę swoje życie jako serię obrazów filmowych. Pomimo tego, że mam szczególną relację ze słowami, że uważam je za tworzywo plastyczne względnie o dużych możliwościach, to sam zapis generuje konieczność nadawania ciągłości i tworzenia powiązań między zdaniami. Składnia narzuca sposób myślenia o, zdania muszą stanowić uzasadnienie dla siebie i to zwykle choć częściowo w odniesieniu do szerszego kontekstu. Tymczasem większość chwil mojego życia nie potrzebuje żadnego uzasadnienia, nawet jeśli mam świadomość osadzenia w okolicznościach i uwikłania w przyczynowo-skutkowych ciągach wydarzeń, myśli, emocji, wyborów, inercji, przyszłości i przeszłości. Być może jestem zbyt zatomizowana, a przez to pod pewnymi względami niespójna. Być może wydaję się sobie niespójna, bo myślę w sposób pokawałkowany, bo kaleki umysł w strachu przed upraszczającym uogólnieniem unika syntezy, broni się przed modelem, w ramach którego wszystko dałoby się wyjaśnić i spiąć. Tak działa literatura - nawet mimowolnie, nawet między słowami - wiąże i nadaje znaczenia. Tak ja ją odbieram.
A język filmu może, ale nie musi, ponieważ obraz może, ale nie musi.
Więc widzę - niestatyczne, choć czasem zamrożone obrazy, przepływające przez myśli. Choć mogę wyjaśnić, skąd, dokąd i dlaczego (ale będzie to wtóra analiza obarczona gigantycznym błędem interpretacji), to nie czuję potrzeby tłumaczenia. Widzę obrazy i one składają się na to kim jestem. Dwadzieścia, piętnaście czy nawet dziesięć lat temu wydałyby mi się nieprawdopodobne, bo nie oczekiwałam, że się wydarzą. Niektórych bym wtedy chciała, innych wręcz przeciwnie, ale większości nie oczekiwałabym, bo nie wydawały się rzeczywiste, jakby mogły zaludniać tylko wyobrażone światy. A jednak wydarzenie się czyniło je natychmiast naturalnymi i normalnymi i żadne nieprawdopodobieństwo nie zaburzało przeżywania.
Zachwyca mnie życie, ale w zasadzie nie zaskakuje, choć bywa niespodziewane. Nie zaskakuje w sensie nie rodzi niedowierzania. Może dlatego, że wprawdzie starałam się dążyć do tego, co wydawało się najlepsze, to spodziewałam się najgorszego (można mówić, że to asekuracyjny pancerz przeciwko rozczarowaniu, ale nie wypada powtarzać w towarzystwie rzeczy jawnie oczywistych). Gdy brak oczekiwań równoważą dążenia, człowiek wypada poza kategorie optymizmu-pesymizmu. Zwłaszcza gdy bazuje się na pogodzie ducha. Zwłaszcza gdy czerpie się radość z niepogody ducha. Zwłaszcza gdy się po prostu lubi żyć.

Żurawina i migdały

Kiedyś więcej milczałam. Teraz wypowiadam wiele słów, tyle że pieczołowicie wydrapałam z nich domniemanie prawdy. Lekkość konwencji otwiera drzwi do krainy niepowagi, w której jest zwiewnie i przyjemnie, a przede wszystkim bezpiecznie, bo można powiedzieć w zasadzie wszystko. Śmiechem pompujemy baloniki, balonikami wypełniamy przestrzeń, która mogłaby być smolista, bo smród, ból, cierpienie i śmierć.  I choć ciężar właściwy śmiechu w balonikach jest dużo mniejszy od ciężaru przyczajonej atmosfery, to nie przestają mnie zaskakiwać pojedyncze, ultraciężkie gatunkowo krople, które skapują niespodziewanie w przestrzeń praktycznie obcych sobie ludzi.

Zaskakuje mnie, że ludzie tak łatwo poddają się przerysowanym formom, że zdystansowani przyjmują prawie każdą rolę. Zaskakuje mnie i zachwyca ten mały, ordynarny teatr. I pojedynczy widzowie, którzy jeszcze nie wiedzą, że to się nie dzieje naprawdę. I pojedynczy aktorzy, którzy jeszcze nie czują, że w piątej warstwie podtekstu jest dużo prawdy. Prawdy, do której przez rozmycie i wieczną wątpliwość nigdy nie uda się z całą pewnością odkryć.

Z drugiej strony nigdy tak wyraźnie nie dostrzegałam łatwości ukrycia manipulacji w umownej kapsule rozbawienia i w niedopowiedzeniu. Ta możliwość jest jak lśniąca pokusą rosiczka, która wabi nieostrożnych. Choć nie mogę zdecydować, czy myślę teraz o manipulujących, czy manipulowanych...


Nie jest nudno. To najważniejsze.


.

topniejące minuty