najcodzienniejsza codzienność z codziennych. nareszcie.

Wracałam dzisiaj w godzinach szczytu i zdecydowałam się na jedną z trzech tras. Minęłam w międzyczasie jedną z pierwotnie odrzuconych dróg i stwierdziłam, że stoi zakorkowana, co potwierdziło pierwotny wybór i zredukowało opcje do dwóch. Kawałek dalej utknęłam na jednym z placy, na którym mogłam jeszcze zmienić zdanie. Stojąc, zaczęłam myśleć. Wprawdzie wszystkie ulice w centrum będą zakorkowane, ale zgodnie z paradoksem Monty'ego Halla przy zmianie trasy powinno wzrosnąć prawodpodobieństwo wygranej, czyli korek może okazać się mniejszy. Z drugiej strony Bruno Schwartz twierdzi, że zmiana decyzji powoduje, że jesteśmy z niej mniej zadowoleni, bo dopiero przyjęcie decyzji ostatecznej, która czyni ją nieodwracalną uruchamia procesy poprawiające samopoczucie. Zadałam więc sobie dwa pytania. Czy bardziej ufam rachunkowi prawdopodobieństwa, czy psychologowi oraz czy wolę być szczęśliwa, czy dostarczyć sobie rozrywki w związku z rozwianiem niepewności co do sytuacji na trzeciej trasie. Jak argument dodatkowy moja wyobraźnia podsunęła mi wizję sznura aut na odcinku kilometra posiekanego kilkoma zmianami świateł i ... niewiadomą.
Oczywiście zapragnęłam rozrywki, bo kto by się przejmował satysfakcją. Ciekawość jest ważniejsza.
Na pierwszym zjeździe zamknięto drogę, nic straconego, jeszcze dwie opcje skrętu kawałek dalej i... wyrastające znienacka dwa lśniące nowością znaki zakazu. Nawet mi przemknęło przez myśl, czy nie przejechać kawałeczka, bo może się ktoś pomylił i postawił jeszcze przed ostateczną zmianą organizacji ruchu, ale przed 6 rano w ciągu 15 minut minęłam 3 patrole policyjne, co przesądnie uznałam za znak, więc kontynuowałam zgodnie z literą prawa (czyli nie praworządność, a lęk przed karą poparty ciemnotą i zabobonem, które jak wiadomo karmią się właśnie strachem). W efekcie swoich poczynań zaczęłam się wracać i to dość solidnie bez możliwości zawrócenia. Zresztą duma nie pozwoliłaby mi się wpakować w korek do drogi prowadzącej do korka, który chciałam ominąć. Pokluczyłam wąskimi uliczkami, kierując się głównie w stronę przeciwną do miejsca zamieszkania i po nadłożeniu drogi znalazłam sobie trasę numer cztery. Straciłam na tyle dużo czasu, że ruch uliczny nieco zelżał i w ścisku, ale jednak - przejechałam resztę drogi. Co jak co, ale dzięki zmianie rzeczywiście mogłam głównie się poruszać, choć czasowy zysk jest dyskusyjny. I rzeczywiście wydaje się, że w związku z nagłymi niespodziankami byłam mniej szczęśliwa.

Jaki z tego morał? Należało włączyć nawigację i sprawdzić wcześniej natężenie ruchu.
A szczątkowej wiedzy nie wolno wykorzystywać do podejmowania decyzji.
(Nieszczątkowa wiedza praktycznie nie istnieje, ergo nie należy podejmować decyzji :]).

kochany

Kochany Pamiętniczku, wielcy pisali o swoich codziennostkach w dziennikach, bo codzienność przydarza się każdemu dość często, więc można wydać grube tomiszcza, żeby dzieci, chciwi ludzie i pamięć nie przymierali głodem, więc ja całkiem niewielka też bym przecież mogła tu napisać o wydarzeniach czy odczuciach. O przesądach, choć prywatne przekonanie, że niepozmywane naczynia w zlewie wysysają życie ze ścian i z człowieka wydaje mi się uzasadnione. O dolegliwościach, np. o ciekawym w odcieniach intensywności bólu w prawym barku lub o permanentnym zmęczeniu, które sobie uświadamiam tylko wtedy, gdy mam chwilę na odpoczynek, więc nie odpoczywam, by nie czuć się zmęczoną. Nawet, w ramach upamiętniania dnia, tak sobie cicho, gdy nikt nie mówi i nikt nie słucha, narratoruję w głowie swoją codzienność, zabarwiając lekką drwiną, bo przecież boję prawd absolutnych, więc muszę być autoironiczna, ale rezultat wyłącznie w myślach brzmi błyskotliwie i zabawnie. Reasumując, kochany pamiętniczku (małymi literami, bo z każdą chwilą coraz mniej cię szanuję), ja niewielka lepiej tu o codziennostkach pisać nie będę, tylko jakiś pył myśli czy przeczuć strząsnę dla higieny psychicznej i treningu bezwzrokowego pisania.

Wyrywam dziś dużo cytatów z książek, bo rozgrzebuję wiele książek, a potem porzucam trupy z otwartą, poszarpaną klatką. Cytat nie jest kotwicą dla myśli, chyba że ktoś myśli inercyjnie i nie ma problemów z koncentracją na jednej (symbolicznie: 1) kwestii. Zazwyczaj cytat jest haczykiem, na który łowi się ruchliwe rybki myśli. Rybki z przedziurawionym gardłem miotają się, panicznie rozpływają w losowych kierunkach ograniczonych tylko linką, do której przytwierdzony jest haczyk. Przerażone plują, krwawią i robią pełne strachu kupy, dlatego cudze sentencje mogą wydawać się inspirujące.

"Każdy strach ma kilka pięter". Powiem więcej, panie W. Osobiście znam ludzi, którzy mają całe wieżowce strachu. Ci ludzie chowają się w mokrych miastach zbudowanych z przypadkowo zestawionych strachów podświetlonych neonami i  często myją szyby lub zatrudniają psychofachowców, by im te okna z widokiem na wewnętrzny strach czyścili.
Ja też mam wieżowiec, mam nadzieję, że mam wieżowiec, tylko mój zamiast w górę rośnie w dół, pod spód i nawet - a może zwłaszcza - ja słabo go widzę.
Gdyby się było grafomanem, to by się porównało wieżowiec rosnący w głąb do piekła, ale udaje się, że się nie jest, więc się nie porówna. Wie się, że to byłoby wierutne kłamstwo. Wie się, że to zwykłe korzonki, którymi czerpie się wartości odżywcze i energię do działania. Jeśliby się nawet chciało komuś taki wieżowiec pokazać, to trzeba by długo szukać wśród górników lub grabarzy, ale ci mają zbyt mityczno-zdroworozsądkowe podejście do rzeczywistości, by chcieć takie podziemne patologie oglądać.


Czytam Cohena, słucham Cave'a, znoszę książkowe drzewo na zimę, by nie marzły mi myśli. Smakuje mi ta jesień.

39

Otworzyłam na losowej stronie. "Z tego że jesteś piękna, ale okropnie cuchniesz, wywnioskowałem, że cię zabito".
I już widzialam, że dziś zabiorę to przetworzone drzewo z plamami tuszu do domu.

Wcześniej zdecydowałam się na kolejne podejście do audiobooków. Po raz pierwszy może się udać, bo po raz pierwszy trafiam na prozę napisaną językiem stworzonym do mówienia.

Choć nadal uważam słuchanie książek za dziwne (chyba że jest się niewidomym lub analfabetą). To jakby ktoś myślał obce myśli w twojej glowie nie twoim głosem. Żeby rozproszyć obcość głosu, słucham tylko przez głośniki. Zanurzenie jest wtedy mniej inwazyjne.

wycinanki

Czuję się jakbym była wycięta z kolorowanki z dzieciństwa Tima Burtona.
Budzę się, i to nawet codziennie, ale jakbym od tygodnia była martwa. Mam tylko jedno pragnienie - zagrzebać się w zimno-mokrej ziemi i pójść spać.

,

Tyle lat żyję na tym świecie, a jeszcze się nie nauczyłam, że lekiem na niewyspanie, apatię i brak energii nie jest sen, a wymuszona bezsenność. (Mimowolny dowód na przewagę empirii nad ratio).

(jeśli kiedyś miałam wątpliwości, to mimowolne pranie mózgu w czasie studiów przesunęło doświadczenie przed teorię i sprawiło, że szukając definicji jakiegoś pojęcia, przebiegam wzrokiem słowa w poszukiwaniu esencjonalnego wzoru; to musiało być srogie pranie mózgu, bo organicznie preferuję słowa).

.

Co to za nastrój, skoro tłumaczę się z tła intencji. Prewencja nieporozumień, które i tak przecież nie miałyby żadnego znaczenia.

Przecież o to tu chodzi. Wyjałowienie z kontekstu, odsączenie z motywów. Czyste strzępy, które coś o mnie mówią tylko mnie samej wplątanej w węzły rzeczywistości, a i tak jest to tylko efekt uboczny.

Dlatego żenuje mnie ten unik. Ograniczenie co najmniej jednego stopnia swobody nadinterpretacji, by uniknąć jednego odprysku możliwej ścieżki reakcji.

Tak tylko bazgrzę w rożku bez związku z dziś cytat z artykułu przeczytanego rok temu.

'Nazwie ten okres ''niedzielnym popołudniem, które trwa latami''. Popołudnie wypełnione spokojem, w którym czai się rozpacz.'