re-perkusja Marii Antoniny


Dwa kroki stąd jest kącik, w którym można zniknąć. Zniknąć się. Lampa, słuchawki, kowadełko i młoteczek do przekazywania drgań, wersalka, peruka Marii Antoniny, kowadełko i młoteczek do zabijania wszy, istny Wersal. Peruka, kowadełka i młoteczki, nie na głowie, a w głowie, ale to przecież żadna różnica. Granica między wyobrażonym i rzeczywistym zanika.
"Nie chciałbym być w twojej głowie, kiedy śnisz". Nie przetrwałbyś w mojej głowie, kiedy jawię.

s

Zapętlenie w światach. Zanurzenie w ciągłym stawaniu się. Nurzanie w płynnym przechodzeniu od armageddonów do aktów stworzenia. Próbnie - wypuszczony z ust bąbelek powietrza. Premierowo - wypuszczony z ust bąbelek pustki. Grudka nieskończonej potencjalności. Tylko czekać aż wybuchnie.
S
  twórca jest dzieckiem z rękami ubrudzonymi nicością.
S
  twórca jest terrorystą i specjalistą od eksplozji.
S
  twórca jest.
                         ..a nie, pomyliłam się.

72 godziny poza sobą


Najchętniej przed każdym wyjściem zamalowałabym się od stóp do głów na szaro. Zmatowiła wszystko, co błyszczy. W miejsce twarzy wstawiła śnieg wygrzebany ze starego telewizora. Promieniowaniem reliktowym podkreśliła szczątkowość pragnień i motywacji. Stała się samoświadomym popiołem wysypanym z przedwojennej popielniczki.
Tylko, cholera, nie potrafię się odkolorować. Zdzieram farbę płatami, ścieram, rozpuszczam, zdrapuję, ale wciąż odnajduję nowe plamy czerwieni, szafiru, czerni, żółci, zieleni. Błazeńskimi barwami malowany obraz nędzy i rozpaczy. Szarość jednak kiepsko kryje.

ekspresja impresji


Daję się uwieść impresjom. Oglądam cały film ze względu na kilkusekundową scenę. Kilkanaście razy przewijam smugę szarości, która wijąc się, przechodzi w chaotyczny obłok dymu. Odtwarzam intensyfikację barwy ust , zbyt doskonałych nota bene. Nie lubię takich rzeźbionych twarzy – klasycznie pięknych, regularnych, prawie ze śladami dłuta w rysach. W ogóle nie podobają mi się mężczyźni przystojni w tak oczywisty sposób, na dodatek bez żadnej widocznej skazy, ale w samej scenie jestem zakochana.
Słucham godzinnej kompozycji dla pół minuty przeszywających ciało dreszczy.  Wyjęty z kontekstu fragment nie zadziała – błyskawica poruszenia nie spłynie wzdłuż kręgosłupa, mięśnie nie zadrżą, a gęsia skórka nie pokryje przedramion. Umysł karmi się całością, ładuje się, by w jednym tylko momencie wybuchnąć tysiącem iskier i zalać falą wyładowań cały układ nerwowy.
Czytam przeciętną książkę o nieinteresującej mnie fabule ze względu na pojawienie się "głosu brzmiącego cynamonem". Mam już swoje wyobrażenie i ewentualne mankamenty prozy przestają mi przeszkadzać. Ja już widzę świat, którego kolory utrzymane są w sepii, drewniane podłogi, drżące plamki przygaszonego światła na ścianach. Wszystko zanurzone w atmosferze ciepła i intymności. Człowiek, którego opis dotyczy, mówi spokojnie i cicho, ale nie tak, by nie można go było usłyszeć. I taką właśnie ma osobowość – naznaczoną nienachlaną pewnością siebie (barwa cynamonu). Nie mówi wiele, woli słuchać, a przede wszystkim obserwować, dlatego kontakt werbalny może być ograniczony (sypkość sproszkowanego cynamonu).  Czasami wydaje się oschły i szorstki, poprzez swoje wycofanie (suchy brzeg laski cynamonu, jego chropowata powierzchnia). Jak ja uwielbiam takie słowa! Są jak ziarenka z których wyrastają niespodziewanie pnącza znaczeń i skojarzeń.
A to tylko impulsy. Nie wspominam nawet o całych transparentnych, ażurowych konstrukcjach atmosfery.  Kiedy wszystkie relacje, emocje, konsekwencje zdarzeń tworzą gęsty splot wbudowany między słowa i gesty. Wejście w taką przestrzeń przypomina wpadnięcie w pajęczynę w lesie, której nici nie są jednak lepkie, a jedynie jedwabiście delikatne i mocne. Najważniejsze dzieje się poza tym, co ukazane wprost, jawnie.  Nie mogę się później z tak tkanych opowieści wyplątać.
W sposób nieprzewidywalny zakochuję się w ulotnych, ledwie uchwytnych wrażeniach i poddaję się im zupełnie.  Zadziwiające jak wiele istotnych spraw traci znaczenie wobec delikatności nietrwałej impresji.

mindscape

Myślę horyzontalnie. Płasko. Zdecydowanie nieperspektywicznie. Myśli hulają po pustynnej równinie. Świszczący wiatr przypadku wymiata absurdalne skojarzenia zza obłych głazów przyciężkich pomysłów. Od czasu do czasu przestrzeń rozedrze huk. To najświętsze ideały. Od zawsze były najbardziej podatne na erozję.

katharsis


Włożyła dłoń w siebie i wyciągnęła ją w stronę małego, zniekształconego ciałka zwiniętego w kłębek. Przypominało wykrzywione, pomarszczone dziecko, blade i półślepe, jakby hodowane w ciemnościach. Nie bój się, szepnęła łagodnie. Delikatnie dotknęła kurczącego się w kącie karłowatego stworzonka. Ułomny, niewyrośnięty podmiot drgnął i skulił się jeszcze bardziej, choć wydawało się to niemożliwe. Skrywał się w cieniu od wielu lat. Był jak skarlałe, krzywe drzewo rozpaczliwe wczepione korzeniami w obsuwający się brzeg urwiska. Wzrastał krótko, targany wiatrem agresji. Raz po raz uderzany otwartą dłonią odrzucenia, wbijał piąstki głęboko w coraz bardziej wyjałowioną i piaszczystą ziemię, która łapczywie spijała każdą kroplę jęku skargi i wilgoci czucia.
Wszystko wokół rosło w siłę – fizycznie, intelektualnie, psychicznie. Obrastało w samoświadomość, choć coraz częściej zamykaną w kapsułach abstrakcji. Nie dojrzewał tylko maleńki, dziecięcy okruch podmiotowości. Zdarzało się, że tygodniami czy miesiącami milczał i trwał w bezruchu. Z rzadka budził się z uśpienia, rozrywając w bezsenne noce poczucie spójności i pewności istnienia. W chwilach trudnych zawsze wygrzebywał się ze swojej ciemnej nory i osłaniał przed atakami kierowanymi w najsłabsze punkty. Bronił nie z powodu swojej siły, a dlatego że nie miał już nic do stracenia. Maleńkie, brzydkie byle co, które stawało się lalką do bicia. Dziecięcokształtny stwór budzący odrazę, biorący na siebie wszystkie najgłębiej raniące pociski słów, by na innych poziomach umożliwić walkę o iluzję zachowania godności.
Po każdym takim epizodzie spychała go w najdalszy kąt nieświadomości, słuchając przy tym głośno muzyki, by zagłuszyć kwilenie. Wyrywała ten kawałek psychiki i trzymała w więzieniu zapomnienia.
A teraz wyciągała do niego dłoń.
Pieszczotliwie dotknęła pomarszczonej skórki, pogładziła skulone ciałko, delikatnie pogłaskała po wygiętym w kabłąk kręgosłupie. Aż poczuła, że spod jej zaciśniętych powiek wyciekają łzy. Czucie dziecka scalało się pomału z jej uczuciami. Rozerwana emocjonalność zaczęła się stapiać w jedność.
Nie bój się, powtórzyła cicho. Ty też zasługujesz na życie. Promienie słońca, które teraz ogrzewają moje ciało są przeznaczone także dla ciebie.
Zatrzymała dłoń głęboko w sobie, w szorstkim, martwym cieniu, w zobojętniałym, matowym chłodzie, jednocześnie chłonąc przezskórnie ciepło.
Popatrz, piękno świata, którego odłamki zazwyczaj kryją się  w drobiazgach, też jest dla ciebie. Refleksy codzienności, barwność przeżyć, spokój zwyczajności, wypełnione emocjami cisze, przepełnione pasją dźwięki, odcienie bliskości będą także twoim udziałem. Od teraz ty również możesz karmić się lekkością impresji niesionych przez nurt dni i nocy.  
Nie bój się już. Ja nigdy cię nie odrzucę.

znacie Martynę?


Martyny nie ma. Wyszła, wystawiwszy za porośnięte mchem drzwi kosze sztucznych mar. Częstujcie się wszyscy. Wprawdzie Martyna zawsze była dziewczyną ubogą w koszmary, bo te, mimo obfitej pożywki dla podświadomości, nie chciały naturalnie wyrastać w snach. W zamian formowała je w ogromnych ilościach na jawie.  Komponowała cieniste koktajle bezsenności  w najróżniejszych wariantach. Teraz postanowiła przewietrzyć umysł i usunąć zapach stęchlizny z myśli. Poszła wymieść pajęczyny ze swoich płuc oraz wypluć plwocinę poszarzałą od zalegającego kurzu przeszłości.
Wychodząc, zatrzasnęła za sobą oddychające drzwi.
Drzwi Martyny, odkąd sięgam pamięcią, były żywe. Codziennie inne. Niekiedy, tak jak dziś, porośnięte miękkim dywanikiem mchu, w którym zwykły buszować żuczki z opalizującymi pancerzykami. Czasami falujące zielenią ostrej trawy przeczesywanej oddechem emocji. Kiedy indziej pokryte lepką mazią wyłapującą wszelkie przejawy życia i radości. Co pewien czas poprzerastane powrozami żył i tętnic pulsującymi rozpaczliwie w oczekiwaniu. Nieraz oplecione ciasno kiściami pęcherzyków płucnych, na powierzchni powleczonymi cieniutką warstewką surfaktantu pomagającą radzić sobie z napięciem, a także uniemożliwiającą zapadnięcie się w inny wymiar.

Teraz brutalnie zamknięte drzwi wstrzymały oddech, Martyny nie ma, a ja bez niej nie piszę.

A wy w ogóle znacie Martynę? Jest rozszerzoną wersją mnie. Bazą dla wszystkich nas występujących w tej wirtualnej przestrzeni .

świadoma


Potrzebuję dnia, który byłby jak niebo przed burzą - przesycony niepokojem i zalany intensywnością barw. Skropiony soczystą zielenią myśli wyrastających na tle wzburzonego błękitu. Chcę wiatru nieprzewidywalności budzącego dreszcz i narastającego pomruku dzikości. A na zakończenie miękkości mchu i zapachu mokrej ziemi.
Tak, tak. Zamaluj mnie na zielono.

związki


Wykontekstowiłam się.
Wszystkie sensy zakorzenione są w kontekście. Dlatego wyjałowieni wykoleńcy żyją bez celu w życiu. Ale spokojnie, moje myśli zaraz porosną mchem, grzybem czy inną trawką, zaraz wpadną w przypadkową koleinę i od razu się ukontekstowię. Potrwa to tylko chwilę - krótką acz nieprzyjemną. Wchodzenie w kontekst przypomina bowiem włażenie w chaszcze - plątanina gałęzi i badyli drapie skórę, swoboda ruchów jest coraz bardziej ograniczona, a każde kolejne szarpnięcie zwiększa stopień uwikłania.

Z pytań porannych:
Czy będąc nierelacyjną, staję się aczasowa?
Pytanie zawiera implicite definicję czasu.
Przyznaj się! Specjalnie wikłasz, żeby uniknąć odpowiedzi.

plejada gwiazd

Operuje językiem precyzyjnie niczym skalpelem. Rozcina fragmenty rzeczywistości, dokładnie rozdzielając włókienka niuansów. Znaczeniami pokrojonymi na najcieńsze plasterki wykańcza poszarpane krawędzie podziałów. W rozmowie tnie ostro wzdłuż linii największej wrażliwości. Otwiera najbardziej zamknięte w sobie skorupiaki i od niechcenia wysysa ich wnętrza. Wchodzi mocno i głęboko słowem. Tako w innych, jak i w siebie. Dlatego osobom trzecim jawi się jako człowiek o diamentowej samoświadomości. Na szczęście ta w odpowiednio wysokiej temperaturze przyjmuje dużo bardziej użyteczną formę grafitu. Przypuszczam, że tylko wtedy można pisać.

zbieractwo


Może by tak zacząć katalogować uczucia, żeby uniknąć uchylania się przed prawdą?
Dominująca dziś...
      ...tęsknota. O dziwo niepłynna. Nie sposób się w niej zanurzyć. Nie wiedzieć kiedy stała się namacalna. Lita i obła, na powierzchni gładka, tylko gdzieniegdzie podziurawiona kałużami gęstej mazi, które mlaszcząc, pożerają nieostrożne, zbłąkane myśli.
      Tęsknota za? do? Skąd się wzięła?
Przestała mi się podobać zabawa w Linneusza.

Lepiej puścić myśli samopas.

Płyniemy z prądem.
Po prawej domniemany związek kota Schrödingera z filozofią Berkeley'a. Erwin i Jerzy w jednym stali domu... Po lewej wolność. Miast wieść lud na barykady, tylko się rozciąga: od ściany do ściany więzienia. Po prawej ja. Patrzcie na mnie wszyscy i potwierdzajcie istnienie, bo sama ślepnę. Patrzcie i ustalajcie stan ducha, ponieważ - zdana tylko na siebie - jestem superpozycją wszystkich możliwych stanów i przeżyć. Chyba że któryś z was, Patrzących, uzna, że jestem tak próżna, iż lepiej snuć historyczną opowieść o morzu Diraca..., ale już odwróćcie głowy. Po lewej "Huragan tekstu, morze linków...Opowieść jest podróżnikiem... Podróżnik jest opowieścią?"*. Tańczymy wszyscy z kablami. Jak muchy w pajęczynach poobijanego światła. Po prawej powidok...
Pan cenzor się wierci. Przecież już >kiedyś< pana za to utopiłam.
Coś jest niejasne?
"Zainteresowanym i młodym poetom wyjaśniam osobiście
      zgłaszać się z bełtem w empiku, Cyganerii,
gdy cieplej za Pałacem"
(ponad kwadrans szukałam wojaczkowego cytatu, który utknął w głowie lat temu 3, w pewnym omyłkowo wybranym autobusie. Szukałam zawzięcie, albowiem "ktokolwiek cytuje z pamięci, jest sabotażystą, którego należałoby postawić przed sądem. Okaleczony cytat równoważny jest zdradzie, obeldze, ujmie tym cięższej, że chciano oddać przysługę". Oczywiście kompletnie się z Cioranem nie zgadzam, ale skoro on takoż wypłąnął z odmętów pamięci, złośliwie pozwoliłam sobie zacytować z głowy i jeszcze wykorzystać jako uzasadnienie straconego czasu).

A propos cytatów na zakończenie kolejna porcja prywaty. Najprawdopodobniej u jakiegoś klasyka (pokroju Dostojewskiego czy Manna) przeczytałam opis kobiety, której cechy czyniły ją doskonałą kandydatką na żonę geniusza. Jako że geniuszy zawsze jest mniej niż kandydatek na ich żony, bohaterka nie wyszła za mąż. Nie mogę sobie przypomnieć, u kogo pojawił się podobny tekst i choć to totalna bzdura, męczy mnie i dręczy. Gdyby ktoś kojarzył, możemy ponegocjować, na co wymienić tę bezcenną informację (tak, żebym nie musiała kraść koni z rzędem i podbijać królestw).

*Hegiroskop

gierki


Zagrajmy w klasy. Przykryjmy się w ażurową tkaniną klimatu wplątaną między słowa.

Zagrajmy w kości. Rozrzućmy szczątki przodków i na 5 minut zapomnijmy o przeszłości.

Zagrajmy w dylemat więźnia. Sprawdźmy, jak długo można się oszukiwać.