przypomina mi się opowiadanie Neila Gaimana pt. 'Załatwimy ich panu hurtowo'


Uwielbiam ludzi zabijających w imię Boga. Zwłaszcza tego, któremu się niegdyś powiedziało "nie zabijaj".
Uwielbiam ludzi, którzy zabijają dla Boga. Zwłaszcza tego, który nieopatrznie upuścił dwie tablice.
Uwielbiam odnajdywać tuż potem wśród słów autora natchnionego wyszczególnienie wszystkich, których można zabić. Trzeba zabić. Państwo wybaczą mi wcale nie tak drobną pomyłkę. (dla zainteresowanych do tego grona należą np. czarownice, zoofile, homoseksualiści - przepraszam raz jeszcze - sodomici, ludzie złorzeczący matce lub ojcu, dopuszczający się kazirodztwa etc.)
Uwielbiam tę czarną listę.
Uwielbiam katolików, którzy podążając za głowami Kościoła, pragną śmierci złoczyńców.
Uwielbiam fanatyków wysadzających się w powietrze, jednocześnie zmiatając z powierzchni Ziemi tych, którzy mieli nieszczęście być w pobliżu.
Trzy monoteistyczne religie świata. Trzy religie uznające dekalog. Trzy religie dopuszczające morderstwo. Gdzie w ich przypadku kończy się Bóg a zaczyna się człowiek?
Jako że rzecz tyczy się zjawiska, nie zamierzam analizować czy? kto? itd. Nawet cel sobie odpuszczę. Jestem chora.

P.S.
Zapewne po takich słowach okaże się, że jestem obrończynią uciśnionych pedofilów-morderców. Jeśli ktoś nie widzi związku przyczynowo-skutkowego, to nie jest osamotniony. Do tego jestem antysemitką, bo wcześniej zobaczyłam w TVN24 Żyda, który twierdził, że Bóg pomoże im ukarać tych złych Libańczyków.

Nie chciałabym być na miejscu Boga. Wszyscy modliliby się do mnie o to samo. A po połowicznym zwycięstwie ktoś wykrzyknąłby: Bóg z nami, któż przeciwko nam!
A może by mi to zwisało? Może dobrze bym się bawiła? A może po prostu bym nie istniała?
I jak zawsze to samo CZY powraca.
A w tej kwestii nie odgrywa to prawie żadnej roli.

myopia


Rzeczywistość najpierw stała się płynna, a później wyparowała. Kolejność nie najgorsza. Po chwili (prawdopodobnie wciąż ta sama rzeczywistość) przekształciła się w piasek. I wcale nie była to resublimacja. Można się nawet zaniepokoić.
Na dodatek jestem śledzona. Przez krew i destrukcję. tup... tup... tup...
(jakaś mysz nazywała się Tuptuś. A ja już nie pamiętam co się z nią stało. Chomik popełnił samobójstwo, skacząc z drugiego piętra. Małe zwierzątka są absolutnie nudne. Nawet nie giną w spektakularny sposób. Ale kiedy ktoś jest gryzoniem - fatalnie brzmi - to ciekawy być nie może. Choć Marmota marmota zrobił karierę. Hominidzi lubią czekoladki. I gryzonie. Lubią hodować i konsumować.)

...krew i destrukcja...

Ciągle patrzę w niebo i nawet przy bezchmurnej pogodzie nie mogę spojrzeć dalej. Żaden teleskop nie pokaże mi tego, co chcę zobaczyć.

Starsza pani boi się rutynowej operacji. Mówi, że może się nie obudzić. A ja wyrobiłam w sobie zdolność do empatii. Empatii zracjonalizowanej, ale już empatii. Postawiłam się w sytuacji tej pani i rzeczywiście zrobiło mi się przykro, ponieważ wolałabym mieć świadomość umierania. Eksperymentować mogę tylko na sobie. Ale poza faktem przykrej śmierci we śnie (narkozie również), nie widziałam i nie widzę w tym nic strasznego. Gdybym się nie obudziła, nie analizowałabym tego faktu. I znów wchodzę w strefę, w której muszę poruszać się po omacku. Zawsze byłam mentalnym ślepcem. „Przed oczyma duszy mojej” rysuje się piękna, rozległa ciemność absolutna. Której chyba jeszcze nigdy nie doświadczyłam w rzeczywistości. Ani tej płynnej, ani stałej/zmiennej, ani w żadnej innej.

Przestaję patrzeć wstecz, przestaję patrzeć w przód, przestaję widzieć.
Kiedy przestaje się widzieć to, co w oddali, świat staje się impresjonistyczny. A ja tak lubię ekspresjonizm...
O Ironio!
(że pozwolę sobie na małą apostrofę)
Odpowiednich soczewek rozpraszających jeszcze nie wyprodukowano...