paracelsus i wrony


Zasuszone ćmy wspomnień obracają się w pył i znikają zabrane przez pierwszy powiew zasianego przed laty wiatru. Znalazłam się na pustkowiu, na którym mogą wykiełkować tylko szalone wichury i pojedyncze przeklęte rośliny. Tutaj rzadko pojawia się człowiek. Pewnie dlatego wrona łypie na mnie na wpół złowrogim, na wpół zaciekawionym okiem. Śledzi każdy ruch z najwyższych gałęzi swojego wiecznie zielonego drzewa. Gdzie miałoby rosnąć, jeśli nie tu? Na niczyjej ziemi niepewności, gdzie nawet odległy horyzont faluje niezdecydowaniem. Im dłużej tu jestem, tym mocniej wyczuwam gorzki smak upłynnionych granic. Tym silniej umysł przekonuje mnie o słodkim posmaku każdej goryczy.
Ptak zaczyna się niecierpliwić i machać wściekle skrzydłami. Trzepot zdaje się poruszać gałęziami, z których spada deszcz nasion.
A więc to już. Ostrość spojrzenia.
Ponad granicę wahania wyrasta drewniana rudera. Wiem, co w niej znajdę. Zaraz za progiem stare, zniszczone słowa. W piwnicy spleśniałe, zmęczone marzenia. Na końcu strych zaplątany w pajęczyny strachu.
To nie dom, a przedsionek. Maleńka próbka atmosfery kolejnego dnia.

kręgi na piasku


Nie uciekniesz od prawdziwej natury. Nie oszukasz jej podstępem, retorycznymi sztuczkami, chemicznymi związkami. Nie zmienisz, chyba że zamierzasz wyrwać z korzeniami i pozwolić zdechnąć.
Eksperyment można uznać za zakończony.
Jeden z osobistych światów ponownie zatoczył krąg.
Witamy z powrotem... Jak widzisz, tu niewiele się zmieniło.
Nieprawda?
Przecież wiesz, że to twoje spojrzenie jest inne. Głębsze o kolejną pustkę i nasycone kilkoma soczystymi obrazami. Stąd polepszenie ostrości i intensywności.
Cały czas się uśmiechasz. Właściwa reakcja na powrót do domu.

*


Trudno przekonwertować słabość w siłę, ale jest to możliwe. Tylko sam proces cholernie boli.
Najważniejsze jednak, że w końcu się dokonuje.

*


Współczucie? Emocjonalne pasożytnictwo.

/formalnie: co najwyżej komensalizm, ale to już słabo brzmi/

blog znów jest osobisty


Mag gnie topór a nawet topole i stąd się biorą karty do bankomatu.

Na szybie przycupnął seledynowy owad z przezroczystymi, żyłkowatymi skrzydełkami, które w świetle mienią się tęczowo. Do czasu zwęglenia oczywiście, bo insekt należy do gatunku lubującego się w kończeniu żywota w lampach. Gdy już dokona, opada w formie poczerniałej i skurczonej na sterty białych kartek. I kontrastuje.
Tak w każdym razie drzewiej bywało.
Dziś Zielony znajduje się w świecie za szklaną barierą. Zresztą odkąd zamieszkała ze mną bestia, prawdopodobieństwo, że jakikolwiek owad zdąży złożyć siebie w całopalnej ofierze z wykorzystaniem piekielnego ognia świetlówki halogenowej G9, gwałtownie spada. Dup!* Do zera. Bestia wiedziona instynktem poluje na każdą ruchomą oznakę budzącej się do życia wiosny. Od prążków interferencyjnych na firanie począwszy, na małych zwierzętach skończywszy. Jeśli ofiara pomyślnie przejdzie weryfikację i zostanie uznana za formę białkową, będzie pożarta lub złożona w darze. Ekhem... W darze... Najwyraźniej nieopatrznie zadeklarowałam gotowość podjęcia się utylizacji zwłok.

Puenty nie będzie.

*` Jako onomatopeja a nie dopełniacz liczby mnogiej od rzeczownika dupa.**
** Gwiazdka prim pojawia się tylko po to, żebym mogła użyć słowa onomatopeja; od lat jestem jego zagorzałą wielbicielką (z powodu gorzały wyrzuciłam "wielką" i zrezygnowałam z dobrze zapowiadającej się aliteracji - więcej w monografii 'O zgubnych skutkach fermentacji alkoholowej').
*`` wyobraziłam sobie zastąpienie poczciwego dup! bardziej ścisłym bęc!, po czym parsknęłam śmiechem. Pomysł użycia bęc! jest tak kuriozalny, że będę musiała go kiedyś zrealizować.

PSst
Doniesienie z ostatniej chwili. Przypadkowo zidentyfikowałam Zielonego jako złotooka drapieżnego (Chrysoperla carnea). Nie wierzcie bezgranicznie Wikipedii: "Jesienią samice często wlatują do mieszkań, aby tam przetrwać zimę". Przetrwać! Dobre sobie. Prawda jest taka, że wlatują, żeby popełnić samobójstwo.

.

wmilczeć się chcę
w siebie

piasek w ustach, piasek pod powiekami, piasek zatykający pory myśli


B e z s ł o w i e

kraina, w której czasami trzeba żyć

wyobraźnia II


/Strzęp wyrwany ze snu sprzed miesiąca. Przez cały ten czas zastanawiałam się czy mam ochotę go tu zamieszczać. Stwierdziłam, że z punktu widzenia bloga nie ma sensu plątanie się w zawiłościach fabuły. Istotny jest zapadający na długo w pamięci obraz, który w trakcie śnienia świadomość uznała za interpretacyjnie oczywisty, po czym odwołała się do Junga za co została natychmiast wyciszona. Poza tym ważna jest chronologicznie pierwsza senna wzmianka o wyobraźni. Na początku historii rzuconą na mnie klątwę może zdjąć tylko osoba wtajemniczona, posiadająca moc. Jej opis zamyka się w trzech słowach: "ona ma wyobraźnię"./

Otwierają się drzwi i do holu ogromnej rezydencji wpływają różnokształtne stwory. Płyną w powietrzu.
Zwracam uwagę wyłącznie na wielką rybę. Z daleka kontury jej obłego ciała wydają się rozmyte. Początkowo przypomina welonkę, ale falujące płetwy szybko przekształcają się w różnobarwne wstęgi. Migoczą fioletem, połyskują srebrem, mienią się szmaragdową zielenią i starym złotem.  W miarę zbliżania się do mnie kolory stają się coraz bardziej transparentne i z bliska mogę dostrzec, że ryba pozbawiona jest płetw, ogona, oczu… Całą powierzchnię jej ciała pokrywają ludzkie usta różniące się kształtem i wielkością. Niektóre otwierają się i zamykają, umożliwiając stworzeniu przemieszczanie się. Płynność ruchów działa hipnotyzująco.
Przypominam sobie, że już kiedyś spotkałam tę istotę. Ryba ma wgląd w przyszłość, zna wiele odpowiedzi, posiada wiedzę i mądrość. Ludzie, którzy się z nią spotykają, traktują ją z wielkim szacunkiem. Najistotniejsze jest jednak to, że pocałunek umożliwia nawiązanie połączenia i pozwala stworzeniu zaglądać  w ludzkie umysły i serca.
W rezydencji otaczają mnie ludzie. Niektórzy podchodzą do ryby, pytając o losy rebelii. Zaczynam pojmować, że wyczuwalnie napięta atmosfera wynika z konspiracji i pragnienia wyzwolenia się z niewoli.
Idę w ich ślady. Zbliżam się do istoty i spostrzegam, że gładka, łuskowata skóra ze wspomnienia pierwszego spotkania zmieniła się w zrogowaciałą, gruzłowatą tkankę. Usta miejscowo są pokryte  skamieniałymi wrzodami i naroślami. W porównaniu z reminiscencją pierwsze wrażenie jest odstręczające, ale natychmiast pojawia się we mnie przekonanie, że to złudne. Instynktownie wybieram jedne z ust, które wbrew obrazowi okazują się wyjątkowo miękkie i delikatne.
Nagle uzyskuję pełne porozumienie z rybą. W jednej chwili zarówno czuję, jak i rozumiem. Absolutnie.  Znajduję długo poszukiwane odpowiedzi na pytania, ogarniam całą sytuację, w której znajduję się ja i świat, a w tym czasie strumienie emocji swobodnie przeze mnie przepływają. Nagle  fala ogromnego smutku zalewa mój umysł. Rozlewa się w czaszce błękitem paryskim i bardzo mnie przygnębia.
Dociera do mnie, że cała rezydencja należy do człowieka, który więzi rybę i pozostałe fikcyjne stwory. Ryba wie, że chce ją zabić, ale na razie wykorzystuje ją do własnych celów. Jestem zdeterminowana, by jej pomóc, ale tutaj już wracamy do części fabularnej.

marginesy


"Idź do diabła!"
Piekielnie dobry tekst. Bez względu na to czy przeklinający wierzy w diabła. Może nawet lepiej jeśli nie. Wtedy, wypowiadając, od
razu odsyła do nicości.

*

"Muszę dorosnąć" - powiedziała, stając na palcach.

*

W didaskaliach jest coś poufałego. Pewnie dlatego od zawsze lubiłam czytać dramaty. Czułam się tak, jakby autor podchodził cicho od tyłu i szeptał mi prosto do ucha: "Popatrz... Tak widzę tę scenę. Tak ustawiam przedmioty i animuję postaci w mojej głowie..."
A później wszystkie podszepty i poufałości gwałciła moja wyobraźnia.  Świadomi dramatopisarze muszą być perwersyjni. Pewnie dlatego obcowanie z nimi sprawia mi przyjemność.

"


'INELUCTABLE MODALITY OF THE VISIBLE: AT LEAST THAT IF NO MORE, thought through my eyes. Signatures of all things I am here to read, seaspawn and seawrack, the nearing tide, that rusty boot. Snotgreen, bluesilver, rust: coloured signs. Limits of the diaphane. But he adds: in bodies. Then he was aware of them bodies before of them coloured. How? By knocking his sconce against them, sure. Go easy. Bald he was and a millionaire, maestro di color che sanno. Limit of the diaphane in. Why in? Diaphane, adiaphane. If you can put your five fingers through it, it is a gate, if not a door. Shut your eyes and see.'

James Joyce, Ulysses


"NIEUNIKNIONA MODALNOŚĆ WIDZIALNEGO: CO NAJMNIEJ TO, JEŚLI NIE
WIĘCEJ, pomyślane poprzez moje oczy. Godła wszystkich rzeczy, które przybyłem tu przeczytać, morska ikra i morskorosty, nadchodzący przypływ i ten butwiejący but. Smarkozielony, błękitnosrebrny, rdzawy: barwne znaki. Granice przejrzystości. Ale on dodaje: ciał. Więc zdawał sobie sprawę z ich ciał, nim zdał sobie sprawę z ich barw. Jak? Waląc w nie łbem zapewne. Ostrożnie. Był łysy i był milionerem, maestro di color che sanno. Granica przejrzystości w. Dlaczego w. Przejrzystość, nieprzejrzystość. Jeżeli możesz przesunąć przez nią swoich pięć palców, jest to furtka, jeżeli nie, drzwi. Zamknij oczy i zobacz."

tłum. Maciej Słomczyński

3


Pierwszy dzień po to, by nasączyć się muzyką.
Drugi dzień po to, by nasycić się powietrzem.
Trzeci dzień po to, by być pytajnikiem.
Trzeci dzień oczywiście nie może się wypełnić. Pytajnik jest tworem skrajnie niestabilnym i Wszechświat natychmiast dąży do unicestwienia planowanej nieokreśloności (nie rób wstydu, zaczynasz pieprzyć, jak Brazylijczyk od dużych liter).
Niech unicestwia, proszę bardzo, tylko dlaczego z nieskończonej puli możliwości wybiera coś takiego?
Bo jest starym, złośliwym skurczybykiem?
Cicho mi tam z oczywistościami.

wyobraźnia I


Sen jest zanurzniem. Lubię chwile z twarzą tuż pod powierzchnią przebudzenia, gdzie czuje się już ciepłe promienie wschodzącej jawy, ale myśli płyną jeszcze sennym nurtem. Znaleziona dziś krótka notatka sprzed kilku dni przypomniała mi o tamtej 4 czy 5 nad ranem.
Niepełne wynurzenie. Słowa wypowiedziane obcobrzmiącym głosem snu.

Dbaj o uczucia. Czucie to plastyczność wyobrażeń. Myśl - co najwyżej szersze horyzonty.


Zapisane na wpół świadomie. Zaraz potem zamknięcie powiek i łagodne, falujące opadanie coraz głębiej i głębiej.

sae i rozmowa z lustrzanym odbiciem


- Spójrzmy prawdzie w oczy.
- Byłoby łatwiej, gdyby nie miała pustych oczodołów.

lalka grająca


____________________________________________________________
odkręcane stopy, ręce, głowa
nóż sprężynowy zamiast mózgu
wciśnij guziczek a ostrze przebije czoło przy akompaniamencie upiornego śmiechu
(producent daje wieczystą gwarancję na wbudowaną negatywkę: "Histeria Lady M.")
____________________________________________________________

widzę się w lustrze oprawionym w czarną ramę

na wypolerowanym stole poszczególne elementy starannie ułożone
na czole ślad po ostatnim użyciu noża
zakrwawione dłonie
(pamiętasz?
delikatne maliny
soczyste truskawki
zapomnisz?)

nie wiem czy wszyscy mamy na myśli to samo, mówiąc "rozbierz"

królowe śniegu wyrastają na dziewczynki z zapałkami


Niektórzy ludzie idą szeroką drogą. Inni kluczą leśną ścieżką. Jeszcze inni pędzą autostradą.
A ja brnę w kolejną ślepą uliczkę. Pewnie dlatego tak lubię uciekać w przestrzeń gór, rozciągłość morza i otwartość pól, gdzie zostaję sam na sam ze złudzeniem nieograniczenia. Tym chętniej w zewnętrzną przestrzeń, im wewnętrznie bliżej kolejnego muru nie do przebycia.

Kiedy nie da się już zrobić kroku naprzód, z konieczności zaczynam poznawać każdą cegłę, dziurę w ścianie, wybrzuszenia bruku, konsystencję błota w zależności od pogody. Wynajduję i badam detale, analizuję zagłębienia i niedoskonałości powierzchni.
Inni w tym czasie pokonują na swoich drogach setki-tysiące kilometrów, a ja siadam na murku przy śmietniku  wpatrzona w zasnuty firanką horyzont pobliskiego okna. Niebo chmurzy się, próbując ukrócić wybujałe aspiracje wzroku. Pozostają wyłącznie wykwity własnego umysłu, który błyskawicznie adaptuje się i zagnieżdża w zaułkach. Gdzieniegdzie, ku mojemu zaskoczeniu i radości, pojawiają się jeszcze pojedyncze porosty. Znak, że jeszcze nie wszystkie tkanki duszy toczy choroba.
Obserwuję spektakl wyświetlany na obłupanych kamieniach i czekam.
Czekam na spotkanie. Bo spotkać się można tylko w ślepych uliczkach.
Przecież nikt nie lubi wracać po własnych śladach. Trudno od razu przyznać się do błędu, tym bardziej że dotarliśmy tu oboje. Dlatego trwamy. Z trzech stron otoczeni murem. Za plecami wzrasta ściana wstydu, po której przecież i tak będzie trzeba się wspiąć, ale jeszcze nie teraz. Odsuwamy tę chwilę w na wpół dobrowolnym uwięzieniu. Aż nas zmierzi złowolna połowa.
Zanim to nastąpi, próbujemy się poznać. Szperamy w  pęknięciach codzienności. Odkrywamy zakamarki intymności.  
Po każdym spotkaniu zapalasz papierosa i wylewasz benzynę z zapalniczki. Dym splata się ze smugami myśli, podczas gdy barwna plama koloruje bruk. Z każdą kolejną kroplą czasu śmielej i intensywniej.
Nie wnikam, skąd masz te wszystkie zapalniczki. Obserwuję tylko dłonie, kiedy jarzy się w nich płomień i czasami zastanawiam się czy tym razem spadnie iskra.

Nigdy nie spada.

Mnie wystarcza jedna zapałka. W końcu robi się tak zimno, że musi pojawić się nowy ogień.
(Choć w duchu liczę, że tym razem przeklęty kawałek drewna złamie się w rękach.)
(Płonna nadzieja.)
Jeden rozbłysk i kolorowy dywan płonie.
Nieubłaganie.

Zostają tylko odblaski, cienie, płomienie.

'


Wydaje mi się, że pada śnieg.
Wydaje mi się, że nie tylko w mojej głowie.
Wydaje mi się, że to naturalna kolej rzeczy.
Dziwne. To zbyt oczywiste.