.

siła.

zamęczone zwierzęta myśli


Po pierwsze zmęczone oczy. Zmęczony umysł. Zmęczone ciało.
Tkanki rozszarpywane przez każdy dzień. Co noc rozgryzane słowa - ampułki cyjanku krwawiące w ustach. To przyczyna zmęczenia, brak mi tlenu. Każda komórka dusi się w enklawie swojej odrębności, ale organizm jako całość jeszcze funkcjonuje. Zabijają jedynie myśli tnące siły witalne tępym ostrzem świadomości. Pojawiają się znajome nudności. Kolejny nawrót popromiennej choroby duszy objawia się wymiotowaniem wnętrznościami. Ciało produkuje metafizyczne rzygowiny, które zastygają na granicy światów...
Wrzask. Krzyk. Gniew. Złość. Obok. Pod. Nad. Szczelny kokon chłodu. Zamrożone światy ludzi włożonych do ciasnych sześcianików całkowicie odbijają obce światło. Pozostaje ich nieskażona obecnością biel. Co za oślepiający blask... wywołuje ból w moich zmęczonych oczach.
I pomyśleć, że pod palcami mam ciepło w abstrakcyjnej formie.
Nadal wolę nieznajomych. „Pierwszy lepszy trup jest lepszy od żywego byle martwy”. Ja naprawdę wolę nieznajomych. Znać znaczy przewidywać. I przeprowadzam te swoje nieestetyczne sekcje zwłok na korytarzach i balkonach. Jeśli Cię znam, wiem, jak zareagujesz. I mam ochotę zamilknąć na zawsze. Mogę przekazywać użyteczne komunikaty. Ale nie każ mi odgrywać dalej tej wyrytej w pamięci roli i nie obsadzaj mnie w śmiesznej greckiej tragedii.
Ja chce milczeć. Ja chce krzyczeć. Ja chce niszczyć. Ja chce chronić. Ja chce pokoju. Ja chce wojny. Ja chce zimnego wyrachowania. Ja chce ognistej porywczości. I ja to robi. Robi, co chce. Jak chce. Jednocześnie.
Za dużo nas w jednej mnie.
To przyczyna zmęczenia. Nie można się ze sobą szarpać w nieskończoność i wyrywać kończyn w nieuczciwym wyścigu. Cały czas zapominam, że to ja ustaliłam zasadę znoszącą wszystkie zasady (łącznie z sobą samą).
Czy powinnam stanąć przed lustrem i nakarmić się truizmami?
Nic nie jest jednoznaczne. Wszystko mija, to też przeminie. Nie przeminie. Zmieni formę. Przeminie. Przecież umrzesz. Dla mnie nie przeminie. I znów zacznie się szamotanina. Ktoś wyciągnie nóż. Poleje się krew. Znów poczuję czyjś strach, czyjąś furię, czyjś niepokój. Jak zawsze skończy się na tym, że wezmę na siebie ich wszystkie problemy i frustracje. Jak zwykle będę musiała wydalić z siebie krew i wyskrobać truchło. Nożem stępionym na krtani.
Za dużo mnie w ja. Za dużo ja we mnie.
„Nie ma spać
Nie ma oddychać
Żyć nie ma”
Gratuluję, panie Rafale. Wyjątkowo długa symbioza. Ile to już lat...?