patoempatia

Wyostrzyłam się na odczuwanie emocji innych ludzi. Patologicznie. Czasami czuję się wręcz zainfekowana cudzymi uczuciami.
Wyraźnie czuję mieszankę obcej niepewności, zdenerwowanie i niezadowolenia, gdy tylko osoba nimi przepełniona wchodzi do pokoju. Widzę jak otaczająca ją gęsta chmura gradowa sukcesywnie zalewa pomieszczenie szaro-czarną kłębiastością, a ja nie potrafię tego rozwiać, żadnym słowem ani gestem. Innym razem czuję, jak przygaszenie rozpełza się w fotelu obok. Rozmglony na krawędziach glut oplata siedzenie, oparcie, poręcze  i nawet nie tyle gasi - bo to wymaga zdecydowanej, ukierunkowanej akcji i siły- co tłumi i przygasza blask wszelkiej pozytywnej energii z zewnątrz. Czuję rozedrganie i zaniepokojenie człowieka, który utknął w niekomfortowej sytuacji i nie wie, jak z niej wyjść, bo wygląda jak spętana zwierzyna, znacząca otoczenie plamkami emocji.  Równie mocno cudzą determinację i chęć do działania. Siłę, która przypomina drewniany taran. Rozpycha powietrze dookoła, kondensuje atmosferę, roztacza przyjemną wibrację.
Niestety brak bariery między mną a stanami emocjonalnymi innych ludzi zaburza moje własne bycie.
Sama też staję się coraz mocniejszym emiterem. Wyraźnie widzę skutki rozsiewania wokół uczuć i  wywoływania określonych stanów wokół mnie. Pół biedy, gdy mówimy o radości i chęci życia. Te ładnie rozpromieniają. Niestety zmęczenie i obniżony nastrój wyczuwalnie nastrojowo zmniejszają stan energetyczny otoczenia. Do niedawna nie siałam nimi aż tak intensywnie,abstrahując od tego, że w towarzystwie zazwyczaj ich nie miewałam.
Zastanawiam się na ile ta dwukierunkowa swoboda przepływu jest korzystna. Brak tłumienia zarówno odbierania, jak i wysyłania emocji nie wydaje się przesadnie zdrowy, za to nieco obciążający. Z drugiej strony rajcuje mnie ten poziom empatii.

biały fosfor

Ludzkie światy budowane są przez drobiazgi i codziennostki. Pozostałości tych codziennostek jak pył codziennie osiadają na istnieniu - sproszkowane słowa i zdarzenia, spopielałe przeżycia i bycia. Te drobne pyłki na poziomie przezskórego czucia mogą być zbudowane z dowolnych materiałów, a moc ich oddziaływania zależy od bliskości relacji lub od różnicy między wyobrażeniem o bliskości relacji a rzeczywistą bliskością. W sytuacjach, gdy bliskość jest bardzo duża i dotyka najdelikatniejszych rejonów, niektóre pyłki zyskują wyjątkowo żrącą naturę.
Zdarzają się na przykład drobne płateczki białego fosforu. Choć są maluteńkie i lekkie, choć mieszczą się w jednym krótkim zdaniu, to błyskawicznie wyżerają sobie drogę do samego wnętrza, wypalają kanalik do najgłębszych pokładów czucia i żarzą się w głębi długo a boleśnie, moszczą w rance, która nie chce się goić, dopóki się jej zupełnie nie otworzy. I dopóki się tej rany nie oczyści, na skórze zostaje tylko maleńka, prawie niewidoczna blizna, która jednak czasem przypomina.

..

Częściej mijam się z ludźmi w czasie niż w przestrzeni.

deep in blue

Jeremy Mann Phosphorescent
Jeremy Mann Composition 133

Jeremy Mann

...

To nie zepsuty mózg. To przystosowanie.

.

Przesunięcie środka ciężkości.

..

Tym, co w gigantycznym stopniu określa człowieka, jest wybór.


Wybory są przewężeniami, przez które sączą się przejawy podmiotu.

barbaryzmy językowe i nonsensy logiczne albo inwentaryzacja

Mam defaultowo wszytą w duszę* podszewkę smutku i patologicznie szczęśliwy mózg.


*mocno wątpliwą kwestię posiadania czy raczej nieposiadania duszy na prawach licencji poetyckiej pozwolę sobie pominąć.

.

Z upływem czasu ubrania coraz bardziej przesiąkają wspomnieniami.

kontekstowość

Lubię te momenty, gdy myśli przepływają swobodnie, a ja kontekstowo postrzegam rzeczywistość. Bardziej równoczasowo postrzegam pasma aspektów. Równocześnie i świadomie czuję bodźce docierające z zewnątrz, rozplatam i czuję swoje emocje wewnątrz i myślę o paru kwestiach z całą asocjacyjną otoczką, a na tym nadbudowuję rozmowę i to jest poziom, który rodzi pewne komplikacje.

Porządkowanie myśli przy pomocy słów jest linearyzacją i redukcją wymiarów. Spłaszczone myśli ułożone w szeregach zdań tak bardzo nie oddają procesu myślenia i sposobu postrzegania, o samej rzeczywistości nie wspominając. Nie znajdę dla tego formy, poza rozdzielaniem i utrwalaniem fragmentów, co przypomina mi  przygotowywanie preparatów anatomicznych. Niby można się lepiej przyjrzeć, ale traci się jakże istotny aspekt żywotności.

Jeśli mam się sprawnie komunikować z ludźmi, muszę się w większym stopniu skupić na wyborze i wyostrzaniu poszczególnych pasm, bo jednak głównie rozszerzam zakres świadomie myślanego, czy odnotowywanego. Tymczasem ciągle mam problem z niezbędnym przy artykułowaniu myśli w rozmowie akcentowaniem pojedynczych odnóg , któremu nie towarzyszyłoby zamazywanie obrazu całości myśli, tym bardziej że to układ dynamiczny. Rozmowa mnie ogniskuje, ale już nie wprowadza tak silnego elementu porządkowania jak pisanie (kwestia tempa i mniejszych dystrakcji). Problem z ciekawą dyskusją jest taki, że pojedyncze zdania wybuchają w głowie, zostawiając kilka-kilkanaście iskier, z których każda może być i czasami jest początkiem nowej ścieżki myśli. Zostaję więc z kilkunastoma rozgałęzieniami, a świat, ja, rozmówca i rozmowa pędzą dalej, więc muszę szybko redukować. Wyzwaniem jest robienie tego sprawnie i precyzyjnie, by nie amputować czegoś ciekawego. Byłoby na pewno łatwiej bez wprowadzania spowalniającego elementu świadomości. Łatwiej, niepełniej i nieciekawiej.

Fascynuje mnie przebieg procesu myślenia u innych ludzi. Chyba nawet bardziej od tego, co myślą (bo to mieszanka rzeczy wartościowych, śmieci i rzeczy pośrednich), interesuje mnie to, w jaki sposób myślą i jak to się zmienia w zależności od zewnętrznych i wewnętrznych warunków. Wyjątkowo nie obchodzi mnie to z neurofizjologicznego punktu widzenia (bardziej z konieczności niż z wyboru, bo raczej nie dożyję dnia, w którym ta dziedzina wyjdzie z powijaków i umożliwi zrozumienie złożonych zależności  na kilku poziomach - od biochemii przez funkcjonowanie pojedynczych neuronów po współzależności między nimi). Interesuje mnie to na poziomie autoodbioru i opisu.

Nota bene ciekawe też jest, w jaki sposób taki sposób myślenia jest sprzężony z hipertekstualnością świata (ograniczam do czasu i miejsca, w którym żyję). Czy sto lat temu w Europie proces myślenia był nieco bardziej ciągły a nie tak bardzo rozproszony i wielowątkowy? I zupełnie uogólniając, jak zmienia się sposób myślenia w funkcji kultury (w tym języka) i czasu?

nieważnostki

Zgubiłam gdzieś dawno temu rytm, frazę i słowa. Bez nich myśli poszarpane, rozlane, bez kształtu.
Mam coraz mniej do powiedzenia, bo zbliżam się do zobaczenia rzeczywistej wartości zaburzenia ośrodka. Rzeczywistej niewartości.
Kiedy sama słucham cudzych potoków, kiedy wchodzę na tereny wylewowe i taplam się trochę mimowolnie, a trochę dobrowolnie w wodach o ograniczonej ważności, czasem nawet mam przejściową ochotę asocjacyjnie coś dodać, ale zanim podejmę wysiłek przebicia się, zamilczam się w środku, przeniknięta poczuciem braku znaczenia. Dawniej mogłam rzygać lub bawić się fatyczną funkcją języka, teraz po prostu obojętnieję.

Sama też czasami paplam bez sensu, ale z ładem i składem, bo lata miłowania formy zostawiają niewielki ślad na ustach, który pomaga modulować dźwięki, by płynęły ładniejszymi, zwartymi strugami. I płyną przeze mnie słowa ulotne, szyte na miarę chwili, dla wypełnienia czasu i z misją poruszenia na chwilę cząsteczek powietrza nieruchomiejącego przed nadciągającą letnią burzą. Przeskakuję wtedy po grzbietach fal opowieści i śmiechu, by szybciej dotrzeć do punktu rozstania i zanurzyć się w kojącej ciszy.

Cisza jest taka miękka i przytulna.


Tyle że wciąż trochę martwi mnie stare przyzwyczajenie do odliczania czasu przy pomocy słów. Mam wewnętrzne przekonanie, że człowiek, któremu kończą się słowa, umiera. Bierze się ono stąd, że zbyt mocno żyję w materii języka. Chociaż już tego tak nie czuć, już tego tak nie czytać, już tego tak nie słychać, to żyjąc, przegryzam się właśnie przez tkankę słów - podstawowy nośnik znaczenia.
Człowiek, który milknie nie może dłużej snuć swojej opowieści. Człowiek, który milczy, coraz bardziej odrywa się od ogólnoludzkiego kontekstu.


Cisza taka otulająca i uśmierzająca.

(Znam bardzo niewielu ludzi, którzy pojmują i czują, że kiedy mówię "język", obejmuję nim całe poznanie i każdy możliwy opis, że kiedy mówię "opowieść", to zawieram w nim każde działanie, decyzję, zdarzenie, życie, kiedy mówię "kontekst", myślę o kompletnej sieci wszystkich zależności, nawet jeśli sama dotykam tylko kilku jej nitek. A kiedy mówię "słowo", odnoszę się do tworzenia znaczenia.)

Myśli niewarte słów.

Cisza taka bliska.

zawsze muszę uwikłać się w samopoznanie

Przez błędne wyobrażenia o sobie, przez wyobrażenia o sobie w ogólne (bez względu na stopień ich błędności) nie widzę rzeczy oczywistych w świecie zewnętrznym, ponieważ patrzę przez zbyt mocno zniekształcający filtr. Mylnie interpretuję zachowania względem mnie. A najczęściej nie interpretuję wcale, pozwalam zachowaniom trwać w formie czystego działania oczyszczonego z motywów i oczekiwań działającego, ale też w odbiorze praktycznie pozbawionego oczekiwań z mojej strony. Reagowanie na sytuację pozbawioną interpretacji jest reagowaniem kalekim. Nie wiem, co gorsze - brak interpretacji, czy błędna interpretacja. Gdybym przy utrzymaniu braku skażenia osądu oczekiwaniami z mojej strony, częściej interpretowała zdarzenia,  być może byłabym bliższa zrozumienia wycinków rzeczywistości.

Interpretacja jako narzędzie poznawcze ma zastosowanie relacyjne.
Interpretacja w stosunku do świata (np. nauka) ma zastosowanie użytkowe i translatorskie.

Dwa robocze zdania. Jestem przekonana co do drugiego. W przypadku pierwszego stosuję rozróżnienie na interpretację poprawną i błędną. Interpretacja poprawna byłaby narzędziem poznania prawdy*, co już na poziomie wyjaśnienia intencji działania jest zakłamane, biorąc pod uwagę częstość kłamliwej świadomej interpretacji własnych stanów umysłu i istnienie "opowiadacza" uspójniającego i czyniącego zrozumiałym obraz własny.** To właśnie naturalne uspójnianie i dążenie do osiągnięcia poczucia zrozumienia czynią wgląd tak zawodnym. Tym bardziej zewnętrzny obserwator, nawet mając do dyspozycji interakcję, nie może właściwie ocenić całej otoczki działania. Pytanie więc brzmi, czy jest możliwa prawdziwa interpretacja działań innych podmiotów?

* gubi mnie wiara w istnienie wersji prawdziwej, wiara w obiektywną rzeczywistość, czuję ich nieprawdziwość, ale to odsyła  mnie do tego samego pojęcia i rodzi niewygodne zapętlenia.

** samopoznanie widzę jako opowiadanie sobie (w sposób mniej świadomy = doraźnie i z minimalną ingerencją w tłumaczenie lub bardziej świadomy = wpływając i ujmując w szerszym kontekście) historii o samym sobie. I gdy myślę o tym, jak na jawie umysł gimnastykuje się, by tworzyć spójny, zrozumiały i w miarę bezpieczny obraz ja, to przypomina mi to proces, który wykonuje we śnie. Niepowiązane wydarzenia i obrazy scala w pozornie kompletną historię, która we śnie prawie nie zadziwia, choć po przebudzeniu widać grube szwy lub jawne rozdarcia. Chciałabym wyraźnie widzieć szwy i warstwy kleju w procesach mających miejsce na jawie.

.

~asymetrie~

zalustrze

Zniknęło zalustrze. Nie ma nierzeczywistości i rzeczywistości, jaw i snów, wszystko jest wspólnym doświadczeniem. Wszystkie odbicia schodzą się we mnie i czuję się spójna - nawet a w zasadzie zwłaszcza w różnorodności czy sprzeczności. Czuję się żywa. Pojawia się coraz bardziej zintegrowany ogląd świata i zdarzeń, ale nie poprzez zmrużenie oczu, zawężenie pola widzenia celem wyostrzenia spojrzenia, a przez ciągłe rozszerzanie i włączanie nowych aspektów.
Jednocześnie coraz trudniej formułuje mi się opinie, chyba że bardzo mocno obudowane warunkowością. Zresztą w większości sytuacji zupełnie ich nie potrzebuję i nie chcę. Jestem.

puff

Jedno z niezmiennych prawideł bycia mną - wstawanie przed 4 nad ranem skutkuje popołudniu dziwnym stanem. W środku robię się trochę bardziej miękka, myśli w głowie upłynniają się, a krawędzie zewnętrznego świata delikatnie się rozmywają i zaczynają lekko falować. Wszystko prawie niezauważalnie i nawet przyjemnie. Ale im głębiej w wieczór i w noc, tym bardziej czuję się jak rozmiękająca od nadgnicia, wypatroszona gałka oczna dryfująca w mętno-mdłym rozworze rzeczywistości. I tak sobie na wpół świadomie płynę przez resztkę dnia do jeszcze krótszej nocy, niemrawo wirując witką oderwanego nerwu wzrokowego.


Przez cały dzień takie obrazki mam w głowie.
A w nocy śni mi się, że kupuję ekspres do kawy.
Coś ci się ewidentnie poplątało, mózgu.

..

Cześć, mała kuleczko stresu. Niby jesteś niewielka, ale tak gęsta, że czuję twój ciężar przy każdym ruchu. Niby zwarta, twarda i ciemnojednolita, lecz wiem doskonale, że składasz się licznych, splątanych włókienek, które z osobna są miękkie miękkością pleśni lub pajęczyny.
Obyś już nie rosła większa. Już wystarczy.

redoble

Dobry czas.
Najpierw cudownie rozproszony dzień. Przepływ obok zdarzeń, swobodne pasma myśli. Brak dziania się, który otwiera czasoprzestrzeń bycia.
Czuję. Myślę. Rozpływam się.

A zaraz potem mocne uderzenie intensywności. Podwójne zagęszczenie - zarówno na poziomie gęstości poszczególnych doświadczeń, jak i na poziomie następowania po sobie wydarzeń. A wszystko podszyte przełamywaniem kolejnych fal przeciwności. Choć tak trudniej, to po każdorazowym zburzeniu fizycznej ściany oporu pozostaje delikatny posmak satysfakcji.

Poczucie spójności wyborów sprawia, że czuję się coraz bardziej kompletna.

kampania przeciw rozmiękczaniu

Nie mogę wyrugować rozmiękczonego języka wypowiedzi. Wszystkie te chyba, trochę, jakby odbierające pewność i wyraz stwierdzeniu. Pal licho z opiniami - one z natury są umowne, wzięte w nawias okoliczności i ograniczeń - ale stwierdzenia czy opisy stanów to zupełnie co innego. Naprawdę na ogół nie potrzebują tych zawahań, nawet jeśli są delikatne i pogranicznie rozmyte, wystarczająco dużo jest bezpośrednich, wydelikaconych określeń.

A irytuje mnie to, bo chyba i trochę dają łatwiejszą drogę odwrotu. Nie ma, kurwa. Albo wchodzisz, albo milczysz.

.

Pociągają mnie ludzie, którzy traktują język jak żywe stworzenie.

..

Odzyskiwanie zgubionego rytmu.

galimatias

Światy równoległych prawd. Światy prawd splątanych. Światy prawd zamotanych w kłębkach.
Jedno dwa wspomnienia, które na zasadzie pars pro toto pretendują do bycia uzasadnieniem zdarzeń czy stanów mniej lub bardziej obecnych. Mogą, a nie muszą być prawdą. Powtórzone raz czy dwa teorie, opinie, oskarżenia, które mogą, a nie muszą mieć uzasadnienia w rzeczywistości. (Wychodzi na to, że jednak wierzę w zewnętrzną obiektywną rzeczywistość, tyle że na poziomie postrzegania odbitą w wielu krzywych zwierciadłach i podglądaną przez mikro-dziurkę w zasłonie. I tak to wariant ciekawszy od solipsyzmu.)

Cała ta mieszanka żyje i bulgocze we mnie. Mniej lub bardziej uporządkowana na półkach wielorakich kontekstów. Naprawdę ciągle staram się w sobie wyhodować wasze perspektywy i jest to w dużym stopniu osiągalne, dopóki nie znajdę się w zaburzającym silnym polu bliskości.

_ _ _

P.S.
Ach! Jakże mi brakowało napisania czegoś kompletnie niezrozumiałego i niejasnego!

P.S.2
Ach! Jakież to "ach" cudownie pretensjonalne.

sometimes it's just too late to stay

piki

As pik. Po damie pik najsmutniejsza karta w talii.

.


- No wiesz babciu, trochę szaleństwo...
Babcia (lat 91) nagle ożywiona, wręcz oburzona koniecznością wyjaśniania spraw oczywistych.
- Lepsze szaleństwo, niż powaga i nuda!

Tak... Wszyscy byśmy w tej rodzinie oszaleli, gdybyśmy nie byli szaleni.

Przypomniał mi się od razu cytat z Witkacego "Lepiej jednak skończyć nawet w pięknym szaleństwie niż w szarej, nudnej banalności i marazmie". Jakie "skończyć", Stasiu, jakie "skończyć"? W szaleństwie wszystko dopiero się zaczyna.

nieświadomostki

Nauczyłam się odchodzić. Nauczyłam się końca.
Normalna konsekwencja starzenia się. Człowiek staje się skończony.

Młodość jest nieskończonością.


((i nawet nie wiedziałam, że mówiąc: "muszę nauczyć się końca", aspiruję do dorosłości.))

Tara, czyli dlaczego, skoro prawie nie ciąży, obciąża.

Gdziekolwiek bym się nie udała, zabieram w sobie pudełko pustki.

gęstość chmury szumu

Gdyby bardzo zagęścić szum i spleść go w powróz, a ten następnie bardzo ciasno zwinąć (tak jak czasem zwijają się węże) i zwój umieścić w mojej czaszce, to czułabym się dokładnie tak jak teraz.

melasa bzdur

Odczucie jest takie, jakby rzeczywistość wokół mnie gęstniała i napierała na ciało. Powietrze niby normalne, ale powietrze geste, gęstsze, oplatające. Niby chłodne, a parzące. Coraz mniej stopni swobody, coraz mocniej spętane kończyny
Kalejdoskop uczuć, odczuć, kolorowa parada wielowarstwowych myśli. Jestem tym wszystkim, jestem mieszaniną pełną grudek i niejednorodności. Tańczy we mnie chaos. Tak. Bezład upodobał sobie tę dynamiczną formę, by utrwalać pozory porządku, by łudzić powtarzalnymi wzorami, bo ruchem można rozmyć zwątpienie, w ruchu można ukryć niepewność, schować nieprzewidywalność zawahania. Byle szybko.
Dlatego ja w ruchu też zyskuję kształt, dlatego dynamicznie się dookreślam, dlatego w moim byciu obrysowanym działaniem jest pewność. A w statyczności niepewnieję. Bo ja nie marmur. Ja gest. Ja nie prawo. Ja wybór zależny od chwili.

Och.
Jak bardzo wszystko kłamstwo. Jak bardzo.

limes

Czas stał się dla mnie pojęciem geometrycznym. Kroję kawałki od granicy do granicy. Składam wielościany w piramidę zdarzeń. Nawet w uwolnionym od planowania prostopadłościanie (nic nie musiało się wydarzać w tym tygodniu i nawet gdyby było to równoznaczne z wydarzaniem się niczego, byłoby dobrze) żyję tylko od ściany do ściany.
To wszystko przez skończoność doświadczenia i skończoność życia. Ostatnie wspomnienie nieograniczenia czasowego miałam chyba we wczesnym dzieciństwie i wynikało z niewybiegania myślą w odległą przyszłość. Zresztą ze względu na ograniczony punkt odniesienia w postaci ledwie kilku świadomych lat jedno popołudnie trwało wieki, a późniejsze nieprzespane noce rozciągały się w eony.
A obecnie nie mogę się zanurzyć w teraz na tyle mocno, by zapomnieć o skończoności. Gdzieś z tyłu głowy zawsze jest białe pomieszczenie planowania lub chociażby świadomości, w którym porusza się dynamiczna instalacja wielokształtnych klocków czasu.

Marzą mi się nieskończoności..

..

Muzyka często jest nożem, który delikatnie nacina napiętą tkankę czucia i wydobywa emocje na zewnątrz.
Wybór rodzaju ostrza może być świadomy lub intuicyjny, a czasem jest po prostu kwestią przypadku.
Wtedy bywa, że muzyka jest ostrzem, które wbija się niespodziewanie, przebija kolejne warstwy i dotyka tego, co ukryte bardzo bardzo głęboko. Odbiera oddech i zalewa przemieszanymi falami uczuć i świadomości.

.

Pieniądze dają swobodę, ale odbierają wolność.

.

Muzyka, która boli.

A nie mogę przestać.
Wolę czuć.

"..until the wild feelings leave you"




..i widać, ile się zmieniło.

zmęczony smutek

Zmarnowałam w ostatnich dniach dużo czasu, odbijając się od godziny do godziny w nieokreślonej celem ni sensem przestrzeni. Wpadłam w zgubne roztrwanianie czasu, zbytnio zmęczona ergonomicznym wykorzystaniem każdej chwili, pożytecznością, rozwojowością, rozrywkami skalkulowanymi na zysk z nowych doświadczeń i doznań. I tylko jeszcze bardziej się zmęczyłam. Zbyt dużo przeciągniętego w dzień snu, zbyt wiele bzdur... idące w setki  minuty, z których nie jestem w stanie się rozliczyć ze sobą.
Rozlazłam się w szwach i nie potrafię się na szybko pozszywać.

***
Dobry wieczór Blogasku.
W chwilach słabości niezmiennie od ciebie powracam. W chwilach słabości, prawie zawsze jednocześnie radośnie prokrastynując.
Przebijmy się razem przez tę umowną błonkę nowego roku.

**
Odwiedziłam niemało miejsc, poznałam ludzi różnorakich, wymieniłam myśli, doświadczyłam sytuacji nowych, przeżyłam w nowy sposób zdarzenia stare, mało czytałam, kurewsko dużo pracowałam... na tyle dużo, że nie wierzę, że aż tyle się wydarzyło, a mogło - to pewne - jeszcze więcej, ale to już pewnie zbyt wielkim kosztem.
Miniony rok mojego życia... jakby przydarzył się komuś innemu i to dawno dawno temu. Kalejdoskop wydarzeń nie mieści się w  moim życiu.
Dwa Tysiące Trzynastny, zmęczyłeś mnie skurczybyku.

*
Spojrzałam w prawy dolny róg ekranu. 2014-01-03. Spojrzałam po amerykańsku. Żadna różnica. Nie zdziwiłabym się, gdyby był marzec. Coraz bardziej tracę ciągłość.